Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/97

Ta strona została przepisana.

wem tego czegoś, co do niej nie zachęca. Co ten Gabrjel w niej widzi, że jest taki zazdrosny o nią?... Czyżby dziewczyna ta, poza wzbudzeniem chwilowej podniety zmysłowej, mogła wzbudzić i miłość?... Biedny Gabrjel, udaje dziedzicznego pana na Krążu, byle zdobyć łaski swej najbardziej przeciętnej sroczki.
Przed stajniami siodłano mi konia, gdy ujrzałem babkę, wychodzącą z Korejwą ze śpichrza. Powitała mnie bardzo życzliwie, pytając, dokąd jadę.
Odrzekłem, że korzystam z ostatniego dnia pobytu w Krążu, by zwiedzić coś jeszcze w okolicy.
Staruszka przybladła nagle i zwróciła na mnie badawcze, prawie groźne, spojrzenie.
— Już chcesz wyjechać?
— Tak, babciu, czas na mnie. Lękam się, że już nadużyłem gościnności babci i Gabrjela.
— Chodź ze mną do pawilonu! — rzekła krótko.
Poszliśmy razem, babka nic nie mówiła, dopiero w swoim pokoju, przytrzymała mnie oczami, jak noc czarnemi i spytała kategorycznie:
— Dlaczego chcesz już wyjechać? Mów otwarcie.
Zapewniłem ją, że spieszę do domu, lecz staruszka wzruszyła ramionami.
— Nie, to nie to! Ty się źle czujesz w Krążu i ciele emabluje ta sikora z oranżerji. Wiem wszystko, to łajdak dziewczyna, ona chce ciebie usidlić.
— Ależ babciu, widziałem ją parę razy zaledwo.
— Tak, ale ona na ciebie czatuje.... już ty mi nie mów!....
Nagle babka podała mi rękę i rzekła tonem rozkazującym: