Wilczary, Krasna duszohuba, obóz cygański... wróżby... Ach, tak! — to Chwed‘ko!...
Wzdrygnęła się. „Czortowski kum, niesamowity“ — jak go nazwał Grześko, „kupa mierzwy“ — tak powiedział Olelkowicz. Tak, to ten sam. Cóż on tu robi i kto on naprawdę?...
Dziewczyna przypomniała znowu słowa starego borowego i jego zająknięcie się, że „Chwed‘ko tylko u pana w Turzerogach ma łaski“.
A otóż stoją tam razem. Więc to prawda?
Przyszła jej myśl, aby pójść do nich, z bliska, zobaczyć tę postać zagadkową. Lecz przejął ją dziwny wstręt i ohyda.
— Nie, za nic!
Zakrywała ją przed nimi wielka, rozłożysta kalina i Anna cofnęła się jeszcze dalej, by jej nie ujrzeli. Odchodziła wolno, ostrożnie, oglądając się na grupę pod jodłą.
Była już bezpieczną od ich wzroku. Obejrzała się znowu.
Kościesza szedł pod górę, Chwed‘ko zsuwał się po stoku w dół parowu. Zgięty, sunął kocim ruchem i wyglądał, jak toczący się kłąb obmierzłych łachmanów, kopnięty nogą.
Przerażona, by Kościesza jej nie ujrzał, skręciła w bok i pobiegła szybko do domu, myśląc z żalem.
...I ta okropna, plugawa istota podepcze sasanki.