— Wolno oglądać, nie wolno dotykać — szepnęła zadyszana.
— Więc znowu obostrzenia takie jak w raju? Owoc zakazany?
Tak.
Patrzyli sobie w oczy, on złowrogo już, ona trochę niby spłoszona. Czuła, że jej dobrze w tej metamorfozie. Po wyzywającej odwadze nagły lęk, jakby skrucha poddańcza, jakby błaganie go o litość. Była świeża, mocno zaróżowiona, nęcąca powabem ślicznych oczu, jędrnego ciała, które z nóg obnażonych i odkrytej głęboko szyi i rąk tryskało młodością i krwią gorącą.
— Kraśne ma pani usta, jak jagody — rzekł głosem cichym, wzburzonym.
Uśmiechnęła się, odsłaniając zęby białe i barwne dziąsła.
— Jak maliny, czy wiśnie?...
— Nie jak młodziutkie borówki, krzepkie, pełne słodkiego miążu; malina, wiśnia, to takie miękkie, pani usta jak borówka.
— Lubi pan chrupać borówki, tak je rozgryzać... wie pan, aż do bólu.
— Panno Loro!...
— To musi być bajeczne.
Olelkowicz zerwał się, stanął nad nią jak jastrząb, krew w nim grała, drżał. Ale Lora już się nie zlękła, wyprężyła się w tył całą swą figurą, położyła głowę na torbie myśilwskiej Andrzeja, którą miał przy boku, po nad ramionami wyciągnęła do niego ręce i powtórzyła cicho przez półotwarte usta:
— To musi być bajeczne...
Krzyknęła przestraszona gwałtownym ruchem jego, pochylił się nad nią łakomie i usta gorące wpił w jej krwawe wargi. Przeginał ją w tył coraz więcej, aż zwisła mu zupełnie w pozie prawie leżącej na jego rękach. Wówczas wykręciła się wężowym ruchem, powstała i piersią wypukłą rzuciła w niego, oplótłszy mu ramionami szyję. Usta swe wgniatała w jego wargi z pożądliwością starszej, bardzo namiętnej kobiety.
To właśnie ocuciło Andrzeja, oderwał się od niej prawie przemocą i trąc dłonią zfalowane czoło, szepnął z lekką wymówką:
Ach panno Loro!...
Ona przechylona w tył, zakryła oczy dłonią, z ust jej rozpalonych jak płonące żelazo wybiegał krzyk stłumiony.
— Szaleć! Szaleć! Szaleć!
— Nie ze mną — burknął zły.
Powstała z impetem, gniewna i dysząca jeszcze rozkoszą, ukłuła go oczyma strasznemi, których błękit zamienił się w chmurę groźną, piorunami siejącą.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/106
Ta strona została skorygowana.