— Dla kogo się rezerwujesz? — krzyknęła.
Olelkowicz pomyślał, że oszalała.
— Panno Loro, myśmy się oboje zapomnieli, proszę mi wybaczyć, posunęłem się za daleko, pani zbyt śmiało zagrała mi na nerwach...
— Dość tych deklamacji, nie jestem z tego rodzaju panien, które po spełnionym fakcie robią z siebie ofiarę. Wykradłam się umyślnie z leśniczówki, przyjechałam do tartaku na jakiejś furze desek, a stamtąd parę wiorst przebrnęłam sama, wszystko w celu spotkania pana tu, gdzie pan myśli chyba... o tych starych ruinach lub... marzy o czemś niedościgłem. Ja nie jestem utopia, tylko... słodka realność — (zalotny uśmieszek). Chcę szału sama i tobie chcę go dać.
— To zbyt ryzykowne, panno Loro — szepnął pomieszany, nie umiejąc wybrnąć z przykrej dlań sytuacji.
Jednocześnie doznawał dwóch rozbieżnych z sobą uczuć: porywu zmysłowego do Lory i odrazy, czuł jednak, że ten poryw jest tak silnym, tak przeszywającym go na wskroś, że obawiał się sam, by ten wicher, we krwi rozhulany, nie zniweczył słabego już pulsu szlachetniejszych odczuć. Gdyby Lora nie była Lorą Smoczyńską, koleżanką Andzi i tak bliską tej!... Gdyby była obcą...
Stała przed nim wyzywająca i piękna w gniewie, każdy nerw drgał w niej, krew przelewała się po jej żyłach wzburzoną kaskadą płomieni. Patrzała w oczy Andrzeja pragnąca, usta jej drżały. Nagle oparła łokcie swe na piersiach jego, dłońmi ogarnęła jego głowę i zaczęła mu szeptać ustami w usta:
— Słuchaj, Jędrek, nie myśl, żem jest niewinne dziewczę, nieskalana lilja, to jest nieskalaną jestem, ale fizycznie, tylko fizycznie. Zresztą ja myślę dużo, zagłębiam się w marzeniach o rozkoszy. Znam z teorji wszystko. Jędrek, słyszysz, wszystko, i aż mię nosi, burzę się wewnętrznie na prawa światowe, które są głupie i barbarzyńskie. Dlaczego wy macie swobodę czynów, swobodę zadowolenia zmysłów, a wszak i my je posiadamy...
Olelkowicz miał tego dosyć. Odsunął ją lekko od siebie i spytał aż nadto kategorycznie:
— Panno Loro, czego pani właściwie odemnie chce?
Zesztywniała i przybladła.
— Ha! ha! — wybuchnęła impertynencko — pytasz się pan? A to zabawne! Więc krew, nerwy nic panu nie dyktują? Czy jesteś pan głazem?... A jednak umiesz całować! Sparzyłeś mi usta!
— Ależ to szaleństwo! Panno Loro, temperament uniósł panią zbyt daleko. Pani jest chyba nieprzytomną?... Czy pani rozumie, do czego mnie pani upoważnia?... To... to jest szczególne, doprawdy! Pani chyba istotnie jest dzieckiem, które
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/107
Ta strona została skorygowana.