Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/108

Ta strona została skorygowana.

nieopatrznie wzywa niebezpieczeństwo, ale całej jego okropności nie zgłębia.
— Rozkoszy nie nazywam niebezpieczeństwem, ani okropnością.
— Więc dobrze, ale ja nie jestem faunem leśnym, tylko znajomym państwa i sąsiadem i w tej roli pragnę pozostać.
Lora oderwała się od niego gwałtownie, wołając z pasją:
— Widzę, jak panu palą się oczy i usta, ale się boisz, myślisz, że ja w tak podły sposób lecę na małżeństwo z panem? Nie, kotku! tego się nie obawiaj, za młoda jestem i za ładna na sakrament i nie w głowie mi takie nonsensa. Ja chcę żyć, używać, rozkoszować się młodością swoją, nie zaś skazywać się dobrowolnie na jakieś więzy z jednym mężczyzną. Strzec jego dobra, rodzić, i niańczyć mu dzieci?... A fe! fe! To nie dla mnie! Ale pan mnie nie rozumie, jest wstrętny straszek, może o własną cnotę, jeszcze nie naruszoną?... Hahaha!
— Panno Loro proszę mną nie igrać — ryknął przez kurczowo zaciśnięte usta — pani widzi sama co się ze mną dzieje, proszę nie wyzywać nieszczęścia.
— Jakiego nieszczęścia? Czyś pan zwarjował?...
— Jestem młodym mężczyzną i w tych warunkach mogę się zapomnieć, mogę naprawdę zwarjować, to byłoby dla mnie nieszczęściem.
— Ach jakiż paradny! trzyma cnotę na uwięzi.
— O panią mi chodzi! — wybuchnął Olelkowicz tracąc władzę nad sobą.
Chwycił Lorkę za ręce powyżej łokci i szarpnął nią silnie. Straszny był, twarz miał zmienioną, wściekłą niemal, dygotał jak w konwulsjach.
— Odejdź stąd natychmiast! Uciekaj bo cię mogę dogonić! Jestem zwierz, uciekaj na Boga! błagam cię o to.
Oczy jego rzeczywiście wyrażały przy całej swej grozie, niemą prośbę.
Znieruchomiał z nowego zdumienia, gdy Lora ruchem tygrysim zarzuciła mu ręce na szyję i tuląc się do niego wołała z zapałem:
— O tak! tak! Takim cię lubię, jesteś pyszny! Lew mój, pan mój! Jesteś wspaniały! Szaleję za tobą! Porwij mnie w swe szpony, szalejmy razem!... Jędrek!...
Uniosła się na palcach i usta swe jak karmin najjaskrawszy przytknęła do jego warg z żądzą zaraźliwą, aż straszną. Olelkowicz warknął zduszonym głosem i zgniótł ją w swych barach potężnie. Lora wyprężona ciągnęła go za sobą w tył, mocniej, mocniej.
Andrzejowi świat zakręcił się w oczach, skała — zaczęła skakać i tańczyć przed oczyma. Lora wydała mu się nagle furją ciągnącą w przepaść.