Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/110

Ta strona została skorygowana.
XII.
Niemi świadkowie.

— Aneczko śpiesz się, konie czekają — zawołał Kościesza wchodząc do pokoju Tarłówny.
Patrzała na niego z wahaniem. Nudziły ją te spacery z ojczymem, rada była, że znalazła wykręt.
— Ojczymku ja dziś nie pojadę.
— A to czemu?
— Bo ciocia Smoczyńska jest trochę cierpiącą, chciałabym być przy niej.
— Zostanie Lorka.
— Lorki niema. Wyszła podobno raniutko na spacer i jeszcze nie wróciła.
Kościesza skrzywił się.
— Wszystko jedno! Ty Handziu jedź ze mną koniecznie, pokażę ci tartak, tam Grześko czeka i zaprowadzi nas do Temnego hradu, panią Malwinę dopilnuje Magdalena.
Pokusa odwiedzenia Temnego hradu była dla Anny zbyt ponętną, z radością zgodziła się na tę ciekawą wycieczkę.
Pojechali.
Wysoka, szydłowiecka bryczka na miękkich resorach, potoczyła się żwawo po gładkiej drodze od ganku leśniczówki; otoczyła gazon duży, całkowicie porosły świerkami i modrzewiem, tak, że tworzył mały lecz bujny gaj, poczem wpadła na wąską dróżkę wyboistą pośród łąk i porębów wilczarskich. Tonęli niekiedy w trawach niezmiernie wysokich i tłustych, ukraszonych kwieciem, brnęli przez grobelki błotne, faszyną wymoszczone, po której skakało się niemożliwie, ale się przynajmniej nie tonęło. Niewielkie, lecz nadzwyczaj rącze bieguny wilczarskie niosły bryczkę jak piórko, prychały raźnie i szły z fantazją.
Kościesza myślał, pykał z cygara rozmyślając, czy nie za tanio wypuścił w dzierżawę tak wspaniałe sianokosy. Obliczał w myśli, rachował, zestawiał cyfry z bierną twarzą i przymrużonemi oczyma pozornie drzemał. Andzia nie uważała na niego pochłonięta swemi myślami. Nuciła czasem jakieś ulotne me-