— A toż czut‘ świt pijszła na prystanek, da poichała furoj z mużykom na derewie do tartaku. Howoryły chłopci, szczo na Temnyj hrad.
— Alboż tam dojedzie furmanką?
— Musi na tartak, a z witki pieszkom.
— Nic o tem nie wiem.
— Oo! ranieńko wyszła; czut‘ zory zaświtiły. Ałe to ne bojaszczaja pannuńcia. Jab tam ne pijszoł. Ludy każut, szczo tam straszy.
— Jedź! jedź! nie miel językiem — przerwał Kościesza, ocknąwszy się. — Kto poszedł na Temnyj hrad?...
— Podobno Lorka.
— Niemożebne! Bałaby się.
Hawryłko zdjął czapkę.
— Tak, jasny panie, pijszła panna jeszcze o świtie.
— Jakaś nowa fantazja panny Lory; miewa ich sporo; jeszcze gdzie zagrzęźnie w błotach.
— Ojczymku, jedźmy tam najpierw, może naprawdę coś się stało, dotychczas nie wróciła, to już pewno dziesiąta.
— Ach, ręczę ci, Handziu, że Lorka w tych moczarach nad jeziorem nie była, pochwaliła się tylko dla efektu. Znam ja ją.
Wjechali w bór gęsty, czarny.
Konie odrazu zwolniły: po świetlistości łąk w tej mrocznej świątyni drzew jakby oślepły, szły wolno po bagnistej dróżce, opędzając się gwałtownie od napadającej ćmy bąków i much. Gdy wyjechali na szeroki trakt wśród boru, ruszyły znowu ostrego kłusa. Hawryłko wymijał zręcznie furmanki naładowane deskami, ciągnione przez małe włochate koniki, sprzężone w obręk po trzy i cztery razem. Obok wozów szli chłopi w białych parcianych ubiorach, z koszulą wyłożoną na pantalony i przepasaną czarnym rzemykiem lub kolorową krajką. Wszyscy prawie byli boso, lub w postołach, plecionych z łyka. Na kudłatych głowach mieli wielkie rogate czapki z chwaścikami czerwonymi na narożnikach, inni prażyli się w barankowych stożkach. Wszyscy ogorzali, silni, przeważnie jasnowłosi, z dziecinnym, łagodnym wyrazem jasnych, małych oczu.
— Pomahaj Boh! — wołała Andzia do nich po małorusku.
— Dobre zdorowie pannuńciu — odpowiadali, schylając się i zdejmując czapy z głów.
— Dzicy ludzie, złodzieje — mruknął niechętnie Kościesza.
— Ej, nie wszyscy ojczymku. Oni są dobrzy, o, ci naprzykład, jak mile na nas patrzą.
— Bo myślą, że im coś dasz na wódkę.
— Za co?...
— Właśnie w tem leży ich charakterystyka, że chcieliby brać za nic. Dobre słowo to dla nich za mało.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/112
Ta strona została skorygowana.