Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/118

Ta strona została skorygowana.

W tem zasyczał zjadliwy głos Kościeszy.
— Piękne odkrycia! strzelba kawalera zapomniana, grzebień panny zgubiony, albo... także zapomniany... Hm! musieli być zacietrzewieni, takie roztargnienie dużo mówi.
Andzia milczała. Grześko widząc w jej dłoni lśniący grzebyk i słysząc słowa Kościeszy zafrasował się i drapał za uchem. Stali tak naprzeciw siebie, Andzia z grzebieniem, Grześko ze strzelbą, oboje niepewni, jakby zawinili odkryciem niemych świadków spotkania tamtych dwojga, co już nie podlegało wątpliwości.
— Boże horony! — westchnął Grześko tonem dość dwuznacznym.
Kościesza zaśmiał się przykrym, skrzypiącym rechotem.
— Lora zuch! Umie wyzyskać straszne kryjówki, kpi z duchów mając przy sobie rycerza, tylko zanadto go widać upaja, skoro ten traci głowę i gubi broń. No, no i tego panicza nie posądzałem o tyle przedsiębiorczości. Zabawna historja!
Tarłówna zawróciła na miejscu, szybko odeszła na dróżkę skąd przybyli.
Kościesza patrząc na nią mruknął do siebie z uczuciem radości.
— Jeśli w niej coś kiełkowało dla tamtego, odkrycie to jest już epilogiem.
Zwrócił się do strapionego Grześka.
— Odnieś strzelbę panu na Prokopyszczach i powiedz kto ją tu znalazł. Możesz oddać i grzebień panny Lory, na pamiątkę — dodał sarkastycznie, podnosząc z ziemi opuszczony przez Andzię gracik.
— Cóż stary, teraz już wiesz dlaczego wyżeł pokopał nory?.
Zaśmiał się rubasznie.
— Ha! zuch paniczyk!
Podążył za Andzią uciekającą prawie przed nim, po błotnej drożynce.