jego był rykiem zwierzęcym.
Tarłówna zrozumiała, że nie do niej odnoszą się te wołania.
Oni dają sygnały aby wstrzymać pociąg.
Nie widząc jeszcze niebezpieczeństwa zdrętwiała ze zgrozy, lecz nie tracąc przytomności zerwała z siebie biały fartuszek i pędem popędziła na szyny; biegła naprzeciw lokomotywy szarpiąc płótnem na wietrze, niby białem skrzydłem.
Widząc to Olelkowicz wydał okrzyk rozpaczny, zeskoczył z amerykana w pełnym biegu, jednym susem znalazł się na plancie, i uniósł Handzię z nasypu w samą porę.
Pociąg z hukiem, z łoskotem straszliwego rozpędu przewiał koło nich i grzmiał przed siebie, nie baczny na sygnały, głuchy.
— Chryste Miłosierny! Katastrofa — krzyknął Olelkowicz.
Dróżnik zatoczył się z szyn na kraniec nasypu łamiąc ręce desperacko.
W tejże minucie z zakrętu, z przeciwnej strony, wypadł drugi pociąg w pełnym biegu i gnał prosto na kurjer idący po tym samym torze.
Andzi głos się zatamował, z niewypowiedzianego przerażenia zbielała, bez tchu, ze strasznym łomotem serca, chwyciła konwulsyjnie rękę Andrzeja a rozbiegane jej wargi ledwo zdołały wyszeptać cicho.
— Ratunku! Boże! ratunku!
Wrzawa sygnałów pociągu pędzącego na kurjer nie zdołała już go powstrzymać.
Pociąg towarowo-pasażerski długi, widocznie bardzo naładowany, sygnalizował przeraźliwie i, puścił kontrparę; cofnął się w tył ociężale. Niestety już zapóźno.
Kurjer z niesłychaną siłą pędu runął na przeciwnika. Huk zderzenia się dwuch lewiatanów, rozdzierający ryk i gwizd wściekłych maszyn paraliżował nerwy. Lokomotywy spiętrzyły się na siebie, jak dwie bestje oszalałe, rozżarte.
Potworne, żelazne cielska grzmiąc i tocząc parą z kominów zwarły się potężnie, rozjuszone pędem, i tą samą siłą wzbiły się wysoko w górę, spojone straszliwym uściskiem. Brankardy i pierwsze wagony uniosły się za niemi, podniesione na przednich kołach. Andzia i Andrzej przez parę sekund z zapartym oddechem w piersiach patrzyli na tę okropną piramidę walczących, martwych kolosów.
Nie zmogły się dwa tytany, po chwilowem, okrutnem borykaniu obie razem maszyny zwaliły się na ziemię, wryły głęboko przody olbrzymich swych cielsk w piasek nasypu. Zakotłowało się jak w kotle piekielnym; huk, trzask, łomot ogłuszający, syk pary, złowrogi łoskot, szarpanie się rozbijanych wagonów, jednocześnie zaś krzyki, wrzask trwożnych przerażonych głosów i, mrożące krew, jęki ludzkie! Zdruzgotane wagony jeszcze pię-
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/121
Ta strona została skorygowana.