by pierwsza pod pociągiem! Byliśmy świadkami zderzenia.
Krzyk jakiś oderwał od nich Olelkowicza, podbiegł w tamtą stronę, Andzia podążyła za nim, pomimo oporu panny Eweliny. Stanęli nad kupą desek skąd krzyk wychodził, ale nie mogli dojrzeć jego sprawcy, widocznie ranny przywalony został szczątkami wagonu. Aż oto dwoje rąk sinych, jak u nieboszczyka, wysunęło się nisko przy ziemi i chwyciło Andzię za nogę przy kostce. Odskoczyła z nieprzytomnym piskiem, lecz natychmiast ochłonęła i razem z Andrzejem zabrała się do ratowania. Kilku ludzi zawołano na pomoc, pracowano długo i uciążliwie, gdyż ta część wagonu roztrzaskana zupełnie, spiętrzona stłoczyła się w zbitą masę, wgniotła w siebie, utworzywszy niby kulę szczelnie spojoną.
Rąbano ją siekierami, rwano bosakiem, kilka toporów i wściekłość ratujących ludzi dopięła wreszcie celu. Do otworu wskoczył Andrzej z robotnikiem i z pomocą pozostałych na powierzchni, wydźwigali z głębi młodzieńca, nawet nie pokaleczonego.
Młody człowiek stanął o własnych siłach ale zachwiał się na nogach. Przetarł oczy pełne piasku i wtedy dopiero krzyknął łapiąc się ręką za piersi.
— Oj! oj! coś trzeszczy, coś mi się złamało gwałtu! Boli ach, jak boli!...
Stwierdzono, że ma złamany obojczyk, ponadto cały był potłuczony. Humoru jednak nie stracił; wołał krzykliwie:
— Otom jestem zbity na kwaśne jabłko!...
— A to urządziłem się! Niech to djabli porwą. Szykowna jazda kurjerem! Zadałem szyku własnym gnatom. Mój Boże! w kwiecie wieku i już pokiereszowany. Całuję rączki za taki szyk! Jakże ja się pokażę u nas w Galicji, takim połamańcem? Ratujcie ludzie!!...
— Niech pan tak nie wrzeszczy — rzekł Olelkowicz — proszę raczej dziękować Bogu za ocalenie cudowne. Z takiej sytuacji w jakiej pan był nie wychodzi się tylko ze złamanym obojczykiem, przecie pan miał na sobie cały wagon. Bagatela!
— Cały wagon powiada pan? A co?... nawet taka kupa kazionnego materjału nie zabiła mię. Od dziś zmieni się przysłowie, zmiast dawnego: „wyszedł jak Zabłocki na mydle” powinno być nowe „jak Okszta na kurjerze”. Zbłaźniłem się. Fe! Ależ ja dotąd bez rekomendacji: Adrjan Okszta do usług, z tych Oksztów co rozbijali na polach walk, ale nie rozbijali się sami na piasku. Zhańbiłem ród swój. O o! do djabła jednak to boli! Taka marna kosteczka. Psiakrew!... Czy choć macie w tym kraju chirurgów dobrych?... Odwieźcie mnie do Galicji, bo tam to dopiero Europa. Wieźcie mnie do moich majątków.
Olelkowicz i felczer z Wilczar zakłopotali się. Okszta bowiem wykrzykiwał z bólu, klął i wołał, aby go zaraz wieść do
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/124
Ta strona została skorygowana.