Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

tkała go uroczysta pani Malwina oraz Lora, nadąsana jakaś, zła. Rozmowa nie kleiła się, przeważnie mówiono o katastrofie, o chorym młodzieńcu, o wynikach wypadku. Pani Smoczyńska ze źle ukrytą niecierpliwością oczekiwała innego zwrotu rozmowy, nakierowując zręcznie umysł Olelkowicza w zakresy, od których znowu on instynktownie uciekał. Wzmiankę o Temnym hradzie zbył krótko, niechętnie, gdy jednak po odejściu Lory pani Smoczyńska uparcie powróciła do tego samego tematu, prosząc o szczegółowy rysopis tej miejscowości, Andrzej odrzekł uprzejmie, lecz stanowczo:
— Ja proszę pani nie potrafię odmalować Temnego hradu tak, jak na to zasługuje, za mało mam poezji. Panna Lora zna to również i napewno lepiej swe wrażenia uplastyczni.
— Ach, prawda, państwo tam byli razem — rzuciła pani Malwina ostatni pocisk zaczepny.
— Tak, panna Lora zastała mnie tam kiedyś... przypadkowo — odbił śmiało wyzwanie.
Ujrzał zaciśnięte usta swej dręczycielki. Poczuł się tu zupełnie zbytecznym, powstał i wyraził chęć odwiedzenia chorego. Pani Smoczyńska zrobiła kwaśną minę. Zaczęła narzekać na Oksztę, że zamęcza Lorkę, gdyż tylko ona mu potrafi dogodzić, on zaś wymaga, aby ciągle przy nim była. Poszli do bocznego pokoju, gdzie leżał Okszta. Cały spowity w bandażach, śmiał się wesołą twarzą i łobuzerskiemi oczyma do Lory, która siedząc przy nim na fotelu, opowiadała mu coś z humorem. Wejście matki i Andrzeja wywołało u Lory niezrozumiały dąs na twarzy, jakby chciała tem powiedzieć Olelkowiczowi: „jesteś tu niepożądany“. On jednak nie zwracał na to uwagi; rozmawiał z Oksztą swobodnie, żartował z niego, zauważywszy łatwo, że pomiędzy nim a Lorką jest już lekki flirt. Rzekł z intencją:
— Miał pan dobre przeczucie, nazwawszy panie, które go ratowały, boginiami; zdaje się, że i w niebie nie byłoby panu lepiej, niż tu na leśniczówce. Ma pan szczęście.
Okszta mrugnął figlarnie:
— Założę się, że wolałby pan być na mojem miejscu, choćby w bandażach, niż z pozyskaną sławą dzielnego ratownika. Co? Prawda?! Sława, panie drogi, przebrzmi, ja zaś będę się długo leczył...
— Smutny będzie powrót do zdrowia — westchnął Olełkowicz komicznie.
— Ee! panie, wyzdrowienie od nas zależy, a ja... mam... wakacje.
Błysnął wesoło zębami i mrugnął niedwuznacznie, Andrzej aż się zdumiał. Spojrzał na Lorkę ukośnie; groziła palcem pod nosem i śmiała się figlarnie do Okszty. Matki jej nie było w pokoju.
— Przedsiębiorcza panna — pomyślał Olelkowicz.