— Chciałabym!
— No, to pojedziesz! Jak zechcesz, to i do Turzeróg jeszcze nie tak prędko powrócimy. Przyjemniej tu w Wilczarach. Pan Kościesza zrobi wszystko dla ciebie. Onby cię gwiazdami karmił, jak kaszą. Mnie się zdaje, że on ciebie więcej kocha, niż swego Januszka.
— Tak, dobry jest mój ojczyk, ale zawsze Januszek, to przecie rodzony syn — odrzekła dziewczynka.
Szli dalej, milcząc. Poprzedzał ich miękki szelest rozsuwanych traw; dokoła rechotały żaby jednolitą, zgodną melodją wiosny. Czasem głośniejszy skrzek wystrzelił ponad monotonię żabiego śpiewu, czasem tempo wznosiło się raptownie w silne nuty crescenda, to znów opadało do piana i pianisima, aż pobudzone energicznie pojedyńczemi głosami żab dyrygujących, na nowo rozbrzmiewało echem donośnem, przy swej groteskowości dziwnie słodkie czyniąc wrażenie.
— Żaby śpiewają godzinki, a przewodzi im jeden bratczyk; słyszałam takie śpiewy w wiejskim kościółku na Podlasiu u cioci Hołowczyńskiej — rzekła Andzia.
Po długiej chwili Jaś zapytał ciekawie.
— Nie boli cię głowa po pociągu? Mów prawdę!...
— Trochę, ale głównie szumi w niej nieznośnie. To jednak wielki strach i niepokój tak leżeć na szynach; nawet wszystkie kości mię bolą.
— Ojej żebyś ty, Handziu, wiedziała, jaką ja mękę przeszedłem pod tą brzozą płaczącą. Myślałem, że jeśli tobie się co złego stanie, ja odrazu buchnąłbym pod pociąg. Nie zachoruj chociaż, bo ja po takiej sztuce kiedyś, przez parę dni ciągle miałem wrażenie, że lokomotywa ze mnie nie złazi. Po nocach dusiła mnie bestja. I z tobą tak będzie.
— Cicho! idzie ktoś.
Z powodu ciemności natknęli się prawie na jakąś postać ogromną, czarną i sapiącą.
— Kto to?
— O waa! Boże chorony! niech się pannuńca nie stracha — zamruczał głos gruby, życzliwy.
— Ach! to Grześko!
— A ja szedł szukać pannuńcię i paniczka, pan kazał, że długo nie przychodzą, mówi. Państwo już wieczerzają i gość nadjechał.
— Kto taki? — spytali jednocześnie.
— Mówią — naczelnik przystanku.
— Masz tobie! Tego tylko brakowało.
Jaś przysunął się do Andzi.
— Moja złota, ale nie powiesz o tem, prawda? Może ten naczelnik widział nas i dlatego przyjechał, żeby oskarżyć? Nie powiesz?...
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/13
Ta strona została skorygowana.