wszelkie tamowanie naturalnego biegu krwi jest niemoralnością, oszukiwaniem siebie, słowem hipokryzją.
— Zasadniczo wygodna teorja, — uśmiechnął się Olelkowicz — dąży pan poprostu do usankcjonowania wolnej miłości. Czy głosi pan swe zasady i przed panną Lorą?
— Bezwarunkowo, głosimy je wspólnie. Panna Smoczyńska nie jest moją uczennicą, lecz koleżanką w kwestji pojmowania życia i jego praw. To mądra dziewczyna, przytem temperament... u ha!... Zato ta druga, Tarłówna, ładna bestja bo ładna, oczy jak djamenty czarne, kosy jak potok lawy, ale jakaś świętoszka, chyba djabła i ona ma w sobie nie byle jakiego, tylko tak go trzyma za rogi, że zanim się wymknie, można spróchnieć. Obraz, ale raczej do ramek, do podziwiania i już nie dla mnie.
— Spodziewam się — syknął Olelkowicz z takim wyrarazem w oczach, że Okszta odrazu zrozumiał czego się ma trzymać.
Zmienił rozmowę, lecz po kilku zdaniach, rzucił luźną niby uwagę.
— Wy wołyniacy jesteście jednak niesłychanie szczerzy, odgadnąć was, przeczuć, nie przedstawia żadnej trudności. Co innego my galileusze, u nas w Galicji inaczej, zjesz licha bratku za nim mię zdemaskujesz! Przyłbicy swej nie otwieram nawet przed kobietą.
— Nie dziwię się, o ile od kobiety tak nie wiele pan wymaga, może jej również niewiele z siebie dawać.
— Jakto, ja dużo wymagam, bo kompletnej szczerości, czego od kobiety najtrudniej wydębić. Ja chcę aby kobieta żądz swych nie kryła pod korcem moralności, etyki, niewinności i tym podobnych letnich kluseczek na mleczku, ale żeby śmiało i szczerze szła tam, dokąd gna ją temperament i ta wyższa siła fizyczna, która nie od nas zależy, zatem i nie przez nas powinna być krępowaną. Według utartych teorji, kobieta gdy do kogoś poczuje sympatyjkę, mówmy ściślej, popęd krwi, powinna najpierw czekać, aż ten jej zauważony poczuje do niej taki sam apetyt, potem gdy to nastąpi, musi przejść przez całą plejadę różnych ceremonji, szablonów tradycyjnych, awantur rodzinno-kościelnych, zanim nareszcie raczy oddać się temu najdroższemu i to jeszcze w formie wielkiej łaski. On zaś musi czekać cierpliwie aż mu wszelkie formułuszki pozwolą posiąść tę, na którą czyha z chciwością. Czy to normalne? to się traci zdrowie i werwę. A jeszcze weź pan ewentualność, że i taki apetyt obopólny bywa często obwarowywany niemożebnością jakiejś tam sferowej, lub innej idjotycznej natury, albo dla różnych widzimisię światowych? Co wtedy? Kiepsko panie! Nie lepiej to iść za moją teorją? masz na nią tego... chrapkę, łap w ramiona! podobał się jej... buch mu w pazury! Czyli zamiast kluczenia jak zając po miedzach, od-
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/131
Ta strona została skorygowana.