Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/136

Ta strona została skorygowana.

— O... ha!... — przeciągle cmoknął Okszta z lubieżnym skurczem pełnych warg.
Olelkowicz uczuł niesmak, powstał i rzekł nieco ironicznie.
— Zostawiam państwa, życząc... dobrego apetytu.
Ostatnie słowa tak zaakcentował, że Okszta błysnął dwuznacznym uśmiechem, Lora zaś poczerwieniała, ale gdy Andrzej wyszedł wybiegła za nim natychmiast. Zastąpiła mu drogę, stanąwszy tak blisko, że oddechem oblała mu całą twarz.
— Czy pan stale odwiedza Temnyj hrad?? — spytała prędko.
— Nie, pani, jestem już stamtąd spłoszony — palnął bez namysłu.
Lora rzuciła mu groźne spojrzenie, wyczytał w niem obrazę i gniew. W tem zmieniła wyraz twarzy na łagodny, marzący, oparła się miękko o oddrzwia, dziwnie kocim ruchem i patrząc w oczy Andrzeja, wyszeptała prawie słodko.
— Szkoda! zmarnowałeś pan jedną chwilę naprawdę piękną. Mogła być przecudną a była... głupią.
Wzruszyła ramionami i kiwając głową żałośnie odeszła do pokoju Okszty. Olelkowicz został na miejscu z niezrozumiałem uczuciem zdziwienia, żalu oraz ironji. Ogólnie jednak czuł, że mu Lora zaimponowała. Przeszyła mu umysł myśl gniewna:
Prawda! jaki ja byłem głupi.
Zatrząsł nim dreszcz zmysłowy, iskry przeleciały prądem ognistym po jego ciele.
— Tu nie byłoby zobowiązań, tu byłaby rozkosz — szepnęły wargi Andrzeja.
Zatętniała mu krew spiesznym pulsem, odczuwał nadpełzającą ironję, która go krytykowała, szydziła z niego. Nie słuchał jej podszeptu, rozpalał w sobie nagle zbudzoną zachłanną żądzę i, zwierzęcy żal za utraconą chwilą szału. Dobrze mówi Okszta — myślał zapalnie — nie potrzebne konwenanse, ceregiele, formułuszki, tylko natura! wierzyć jej hasłom i za nią iść! Cóż mnie odrzuciło od tej pysznej dziewczyny?... skrupuły, etyka, lęk przed zobowiązaniami, dobre wychowanie... Ach głupstwo! Taka rozkosz i dobre wychowanie! Ha, ha, ha! Co za zestawienie potworne! Taki minąć szał... dobrowolnie wyzbyć się rozkoszy z taką dziewczyną!... Zahamował się w zapale. Przebłysk refleksji...
— Czyż Lora?... Czyż z nią?... Zaraziłem się od Okszty... Jestem jak pijany.
Drgnął, bo oto stanęła mu przed oczyma duszy, niby na jawie postać Hańdzi upragniona, droga, ponętna.
Wstrząsnął się, przypomniał sobie — poco tu dziś przyje-