— Jędrek!... Jędrku... mój! — krzyknęła Andzia pochwycona przez niego jakby w drapieżne szpony orła.
Przycisnął ją do siebie tak mocno, że prawie znikła w jego objęciu. Z pod ramion jego spływały jej rozwite warkocze a nad sztylpami jego butów zwisały drobne stopy opięte w bronzowe buciki. Była wtulona w niego, przygarnięta do jego piersi na jednem siodle, okryta jego uściskiem, chłonięta pocałunkami. Watażka zrywał się do biegu, przysiadał na tylnych nogach, rzucał łbem, chrapał, parskał rozgłośnie i nogą kopał z fantazją.
Kołysał ich na sobie jak w rytmicznym kłusie wreszcie wstrząsnął grzywą i zarżał z brawurą, z temperamentem, niby surm tryumfalny, pobudkę na szczęście dla swego pana i jego wybranej. Ale Olełkowicz zląkł się trochę tego hołdu konia, odsunął Hańdzię, zeskoczył i zniósł ją z siodła.
— Za głośno się cieszy Watażka, gotów nam tu Kościeszę sprowadzić.
— Zdrów!... Zdrów!... Hej jasny panie to ja! usłyszeli przed chałupą.
— Jezus Marja! — jęknęła Andzia.
— To Grześko już powrócił — uspokoił ją Andrzej.
— Chodźmy do izby — zawołała.
Andrzej ucałował Andzię jeszcze raz, wyszli spiesznie ze stajenki. Tarłówna zasłoniła oczy od blasku bijącego z okna, rzekła zdziwiona:
— Teraz dopiero odczuwam, że w stajence było mroczno; myśmy tego nie zauważyli.
— Za jasno było nam w duszach Hańdziu; za świetlista była to chwila...
Uśmiechnęli się do siebie i odryglowali drzwi chałupy.
Grześko jakkolwiek zrozumiał już, że Kościesza ich nie widział jeszcze patrzał na nich badawczo, jakby pytając jak to było. Opowiedzieli mu wszystko z wesołym śmiechem, poczem młody pan porozumiawszy się wzrokiem z Andzią wziął ją za rękę i orzekł z uczuciem.
— A teraz Grzesiu pobłogosławcie nam pierwszy, to się wam należy... Panienka będzie moją żoną i panią w Prokopyszczach.
— Sława tobie, Boże wielki!...
Stary schylił się, obejmując ich kolana, łzy zaświeciły mu w oczach. Całował im ręce, oni zaś wzruszeni do głębi uściskali go jak ojca. Wtedy stary porwał się pobiegł do półeczki i zdjął fotografję Izy Tarłowej.
— Matka, matka niech was pobłogosławi, to święta pani, męczennica...
— Daj Boże szczęście i złotą dolę... detyny... Boże chorony!...
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/149
Ta strona została skorygowana.