oczki, opowiadał z ruska po polsku o obławie na wilki, odbytej w sąsiednich lasach. W toku opowiadania spoglądał często na Tarłównę, jak jej się zdawało badawczo. Nareszcie rzekł:
— A panienka i ten ot kawaler to często po relsach spacerują, ja widział nie raz, nie dwa razy, i starszy roboczy widział, i „dorożnyj“. Ale to nie „po przykazu...“ gotowe nieszczęście. Maszyna nie prosi pardonu, ona się „babuszka“ nie usunie grzecznie, trzeba jej zejść z drogi. Ha! aa! — zaśmiał się szeroko.
Andzia milczała, lecz Jaś zawołał rezolutnie.
— Nikt też jej tej babuszce w drogę nie włazi, choćby i po szynach spacerował.
— Ale ona „niegodiajka“ czasem może najechać, ja „taki“ radzę być ostrożnie, łąka i las da poręby — szerokie, miejsca do „gulania“ dosyć.
— Byliśmy właśnie na łące — rzekła Andzia śmiało.
— Nu, a skąd piasek na sukni? jakby panienka przewróciła kozła na łące, toby się tylko zamaczała, a na drodze błoto by oblazło, a taki ot piaseczek żółcieńki to ja na końcu świata poznam, on z moich jest relsów, to „kazionny“ piasek.
Mówił tak komicznie, że wszyscy, nie wyłączając Kościeszy, wybuchnęli śmiechem.
— To pan tak dokładnie zna piasek z plantu, to dopiero sztuka — rzekł korepetytor dziesięcioletniego synka Kościeszy, Janusza, który się również zaśmiewał, nie bardzo wiedząc, o co chodzi.
Naczelnik śmiał się także.
— A gdież tu na czarnoziomach taki żółty proszek jest? to „kazionny“ jego Bóg wie skąd taszczyli, a teraz panienka wynosi na sukience, pewno kładła się na szynach, albo upadła pod maszynę.
Dziewczynka i Jaś drgnęli wyraźnie, ona poczerwieniała jak szkarłat. Łechtienko klasnął w dłonie.
— Ot ja i zgadł... panienka niczem rak ugotowany. Nu żart żartem, ale jak maszyna-babuszka kiedy się rozgniewa, to ja nie odpowiadam, to będzie karambul.
— Skąd pan widział? — wyrwało się Handzi, która w tej chwili aż syknęła z bólu, tak ją siedzący obole Jaś przyprowadzał do porządku szczypnięciem w udo.
— Ot wydało się! Ja widział tylko, jak panienka i kawaler spacerują to pomiędzy sągami, to na sągach, to po relsach, a pociąg czasem tuż, tuż. Dziś „widno“ panienka upadła na plancie, nie wiadomo, dla jakiej komedji, ale sukienka całkiem „zamarana“ w kazionnym piasku. A może koziołki się fikało, a! a!? Ha! ha! ha...
Ton głosu naczelnika choć swobodny i wesoły był jednakże trochę kpiący, uderzył on niemile tak pana Kościeszę jak i Tarłównę. Niepojęta fałszywa nuta zabolała ją, mimowoli
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/15
Ta strona została skorygowana.