już by było inaczej. Ty zaś także jesteś zakochana; trzeba być ślepym żeby tego nie widzieć i, zresztą ja się tobie wcale nie dziwię... taki Olelkowicz ba!... ba!... Temperament on ma bajeczny, zazdroszczę ci go szczerze.
— Masz przecie swego Adrjana, pozytywista typowy, bez odrobiny ideału, ale temperament, na którym ci tak zależy posiada chyba również....
— Ach! więc i ty jesteś spostrzegawczą?... No tak, Okszta zaszalał się za mną, mówi, że taką, jak ja, musiała być Ewa i Marja Magdalena. O tak! ten posiada krew wschodnią, to śmiała i bujna natura nie licząca się z niczem na świecie. A często wulkan tworzy nowe wulkany. On to właśnie we mnie odkrył i rozbudził.
— Ach Lorko, co też mówisz! — zawołała Andzia ze szczerem oburzeniem.
Nie lubiła Okszty, uważała go za bezczelnego zmysłowca i kłamcę, ale Lora inaczej zrozumiała jej okrzyk. Błysnęła do niej bezwstydnym uśmiechem, mrużąc powieki.
— Ty nie masz pojęcia jaka to rozkosz, gdy się odczuje taki szalony popęd mężczyzny do siebie, to tak bierze kobietę, porywa jak huragn... zniewala i... żądza rośnie, potężnieje, aż wybucha. Zmysły to potęga.
Wtem spostrzegła wyraz twarzy Tarłówny, zająknęła się, popatrzyły sobie w oczy bez słów: Andzia spuściła rzęsy, Lora zaś z irytacją wzruszyła ramionami.
— Eh! głupia jesteś moja Andziu, z tobą o tem nie można rozmawiać.
— Masz słuszność — głucho odrzekła tamta.
Smoczyńska rozbierała się z pasją myśląc, uparcie.
— Z nią i Olelkowiczem nie można o tem debatować. Dobrali się!...
Zgasiła lampę i nic już nie mówiąc zawinęła się w kołdrę.
Handzia miała ciężkie sny, które niepokoiły ją, budząc często. Cudna noc czerwcowa zalała pełen pokój poświatą księżycową. Przez zasłony w oknach przeciekały jasne pasma i plamy srebrne i kładły się na podłodze, rysowały na ścianach przedziwne wzory.
Tarłówna otwierając oczy przymglone snem myślała chwilami, że znajduje się w mrocznej stajence Grześka i, że to przez szpary w belkach przesiąka światło dnia. Pół sen, pół jawa nasuwała jej wyobraźni postać Andrzeja, jego oczy płomienne i młodą zuchowatą twarz. Ciało dziewczyny przebiegały rozkoszne dreszcze, bo oto złudzenie posuwało się do takiej plastyki, że czuła prawie silne ramiona Andrzeja tulące ją do siebie, słyszała głos przepojony miłością, na ustach zaś paliły się gorące jego pocałunki. I ukołysana czarem zasypiała znowu twardym snem młodości, lecz na krótko. Umysł jej naładowany myślą, pełen wrażeń z przebytego dnia pracował i fantazjował.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/152
Ta strona została skorygowana.