Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/154

Ta strona została skorygowana.

Andzia daremnie stara się powstrzymać duże, karminowe krople spływające z jej rąk na trawę. Porywa kwiat w dłonie, do ust tuli, napróżno! Kwiat ginie, gorący karmin krzepnie i w długich, krwawych soplach spada bez przestanku. Andzia przyciska do piersi resztki purpury i przerażona modli się, szepce zaklęcia, błaga o ratunek... a roztopiony karmin kapie i kapie na ziemię, płynie jak krwawe łzy w step kwiecisty.
Spłynęła ostatnia kropla.
Andzia patrzyła na swe ręce: są pokrwawione; patrzy na suknię: z lewej strony na sercu szeroka plama krwista. Dziewczyna płacze, z oczów jej padają duże, ogromne łzy, są gorzkie jak zawód najsroższy, lecz nie zmywają krwi z serca. Ta zostanie jej na zawsze.
Idzie znowu naprzód, przed nią zmienia się wszystko.
Wstępuje na szarą, pustą równinę, jednostajną i tragiczną. Gdzież są kwiaty?... Gdzie step bujny!... Znikły barwy; i blaski. Ona brnie po nierównym gruncie z nadzieją, że ta pustka zaraz się skończy, że to tylko łacha, rzucona przypadkiem pomiędzy stepy, zbłąkana w kwiatach. Cierpliwości — mówi sobie Andzia do strapionej duszy i oblana potem, zmęczona idzie naprzód, dążąc do światła jak ćma do ognia. Ale dokoła tak ciemno! Czy tak już zostanie?...
Braknie jej sił. Staje, ogląda się za siebie: szaro i szaro tylko hen, w błękitnej mgle oddalenia majaczy step bisiorem tkany.
Jak wspomnienie...
I znów idzie naprzód, bo nie ma już dla niej powrotu.
Wtem słyszy śpiew. Chóry czarowne, nieziemskie płyną w powietrzu, zbliżają się do niej. Dzieje się coś mistycznego. Andzia słucha i zdaje się wzlatywać do tonów rozlewających się cudowną falą. Pianissima subtelne, lekkie, jak tchnienia, stają się coraz wyraźniejsze, unoszą w przestwór perlistą harmonię dźwięków, pełną fantazji, mistyczną, anielską.
Czy biorą one początek w niebiosach?...
Andzia wznosi oczy w górę, jest olśniona blaskiem. Białe przejrzyste obłoki przepływają nad nią. Śpiew trwa bez przerwy. Słyszy szum skrzydeł i jasność otacza ją zewsząd. Drgnęła... do stóp jej spada biały, długi rulon.
Czy uroniły go skrzydła anielskie?... Pochyla się, zaczyna rozwijać. Zwój pergaminu i jakieś napisy. Drobne, cienkie nitki liter migają jej w oczach; nic nie rozumie, nie może dostrzedz w jakie wyrazy składają się ciemne, mikroskopijne punkciki. Cóż zawiera w sobie ten reskrypt spadły z szumiących skrzydeł anielskiego chóru?...
Wreszcie na końcu pergaminowego zwoju zaczerniało coś wyraźnie. Duże czarne litery tworzą napis, który Handzia odczytuje z trwogą.