Pewno spacerowała przy księżycu, jak to czasem robimy.
— Tak, ale nie w nocy. Zresztą...
Panna Ewelina przyłożyła obie ręce do głowy ruchem trochę desperackimi i rzekła głucho.
— Ach ta Lora, zawsze warjatka! to może być nieszczęście!...
Kończąc te słowa weszła do domu.
Andzia nie mogła zrozumieć o co jej chodzi.
Po śniadaniu, gdy dziewczęta znalazły się znowu razem, Hańdzia postanowiła wziąć Lorę na spytki, tembardziej, że zastanowił ją wygląd Lory, inny niż zwykle; była blada, tylko usta jej pałały niby plamy krwiste, oczy miała podkrążone i niebywale błyszczące, ogólne podniecenie uwidoczniało się w całej jej postaci. Niewiadomo dlaczego wygląd jej rozczulił Andzię.
Zarzuciła jej ręce na szyję i tuląc usta do twarzy Smoczyńskiej, przemówiła serdecznie.
— Loruś, powiedz mi co tobie jest?... bo tobie coś dolega napewno, ja to czuję, powiedz...
— Co ty wiesz! — obruszyła się Lora, usuwając ramiona towarzyszki.
— Nie chcesz mi nic wyznać, widzisz jakaś niedobra.
— Co ci mam znowu wyznawać?! Spowiednikiem moim jesteś?...
— Nie... ale przyjaciółką.
— Ach przyjaciółka!... Ironja chyba z twojej strony. Ty i ja?! Ogromnie się rozumiemy i odczuwamy wspólnie.
Zaśmiała się szyderczo.
— Wyobraźmy sobie, naprzykład, że ci się zwierzę... i cóż?... zrozumiesz mnie, odczujesz serdecznie?... Nigdy! Tybyś odskoczyła odemnie, jak od zarażonej, mówiąc ze zgrozą „Apage satanas“.
Śmiała się długo, nieprzyjemnie.
— Masz mnie za tak naiwną i tak niedorosłą do twego poziomu umysłowego, czy też jesteś tylko... niesprawiedliwą — spytała Andzia ze smutnym uśmiechem.
— Nie, ale ty jesteś woda, a ja ogień, taka jest między nami różnica.
Tarłówna rozdęła chrapki, gniew błysnął na jej twarzy.
— Mylisz się Loro bardzo, lecz pozostań przy swem mniemaniu. To ci tylko powiem, że ogniem potrafię być, lecz nie dla pierwszego z brzegu komiwojażera, bo ogień łączę z uczuciem...
Wzburzona chciała wyjść, gdy wtem zastukano do drzwi i w ślad zatem wszedł Kościesza. Słyszał słowa Andzi i dziewczyny zrozumiały to odrazu. Twarz miał jak zawsze drewnianą, ale gdy spojrzał na pasierbicę, żelazny oczy jego wyrażały ciekawość, nawet zachwyt. One zmieszały się obie. Kościesza udał że tego nie widzi. Rzekł obojętnie:
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/157
Ta strona została skorygowana.