Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/159

Ta strona została skorygowana.

Dziewczyna zawahała się, lecz przynaglona jego niecierpliwym ruchem wyszła z pokoju, rzucając Lorce tragiczne spojrzenie.
Kościesza wziął ją pod rękę i prowadził w głąb domu, tak przytem słodko i czule patrząc na nią, aż się ździwiła.
— Co ojczymek ma mi do powiedzenia? — spytała chmurnie.
Weszli do gabinetu Kościeszy, on zamknął drzwi, położył ręce na ramionach pasierbicy i rzekł zdławionym głosem.
— Zachwyciłaś mnie Andziu! Słyszałem słowa twoje wypowiedziane z oburzeniem do Lory i przyklaskuję im z dumą i radością...
— Ojczymek podsłuchiwał?!...
Drgnął wyraźnie, ale się wnet uśmiechnął.
— A! niedobre dziecko! Czyż możesz nawet robić takie przypuszczenie. Anuś moja! słyszałem niechcący ostatnie twoje słowa takie dumne i pyszne „ogniem być potrafię, lecz nie dla pierwszego z brzegu komiwojażera, bo ogień łączę z uczuciem“. To było ślicznie powiedziane Aneczko i ufam, że szczerze. Tak dziecino droga, twój temperament i uczucia twoje, nie są dla byle jakiego kawalera i... dobrze, że sama to odczuwasz. Tyś jest cenną perłą, a taki klejnot nie powinien zdobyć byle kto. Taka gwiazda złota jak ty...
Nagle zmienił ton, głos i mówił półszeptem:
—... Podnieś te jedwabne woale z oczów swych przecudnych, popatrz na mnie... O tak!... tak... ślicznotko... ale czemuż tak groźnie... skąd ten gniew! i ta chmura w twych oczętach?... Aniu!
Tarłówna szarpnęła się, z oczu sypnęły iskry, twarz zapalała ognistym rumieńcem oburzenia i... wstrętu.
— Czy tylko tyle miał mi... ojczym do powiedzenia?...
— Andziu!
— Czy mogę odejść?...
Chwycił jej ręce niespodziewanie i przygarnął je do piersi..
— Uspokój się dziecko... znerwowana jesteś, ale ja rozumiem powody... Lora cię drażni i ta stara Smoczyńska nerwuje. Ja to zmienię, zobaczysz, dla twego, spokoju.
Dziewczyna żachnęła się znowu.
— Poczekaj Andziu, dokończę. Chciałem cię ostrzedz, żebyś do czasu aż coś postanowię, była zdaleka od Lory... to zepsuta dziewczyna... dobrała sobie dwóch godnych partnerów do romansu: Oksztę i Olelkowicza.
— To nie prawda! Fałsz! kłamstwo... — wybuchnęła Tarłówna ze zmienioną twarzą, drżąca z gniewu.
Kościesza odepchnięty jej silną ręką stanął w pozie dramatycznej, ręce założył po napoleońsku, patrzał na dziewczynę i z politowaniem kiwał głową.
— Jakto Aniu, mnie zarzucasz kłamstwo, mnie?...