— Bo ja już jestem narzeczoną pana Andrzeja... i on dziś przyjedzie.
— Co ty opowiadasz? kiedyż to się stało, czemuś nic nie mówiła?...
— Bałam się, że będziesz mi znowu dokuczała, jak w zimie po owej kartce w sekretarzu, pamiętasz?
Lora zerwała się gwałtownie, uwolniła z objęć Andzi i biegając po pokoju wyrzucała z ust szybkie słowa:
— W zimie kochałam się w nim po swojemu, teraz nie. Więc to już fakt wasze zaręczyny?... Ale Kościesza nie wie o tem?... Odważny jest Andrzej, lub nawet nie przypuszcza jak straszną walkę wyzywa. To będzie walka gladjatorów, dwie potężne siły, tylko jedna szlachetna, druga... podła.
Andzia powstała, trzymając się za poręcz łóżka, drżała, wewnętrznie.
— Loro, jak ty możesz rzucać na ojczyma taką obelgę, bo wszak jego nazywasz podłym?...
— To nie obelga, to prawda. Ty go w swej naiwności masz tylko za niedobrego, lecz w nim jest krwiożerczy smok. On cię nie odda Olelkowiczowi, bo by mu zazdrościł twoich majątków i... pocałunków.
— Loro co ty mówisz!? Loro ulituj się, co mówisz?!... Jakich pocałunków?
— Twoich, bo on sam ich pożąda. Kościesza pragnie zachować dla siebie twoje bogactwo i... twoją krasę. Jedynie twoja niewinność mogła tego nie zauważyć.
Andzi ugięły się kolana pod tym okrutnym obuchem.