pośrednio do Olelkowicza.
— Kto pana upoważnił do takich zamiarów?... — spytał z mrożącym chłodem.
— Miłość moja do panny Anny i jej wzajemność!... — odrzekł młodzieniec głosem śmiałym.
— To za mało.... łaskawy panie, Andzia jest jeszcze dzieckiem i uczucia jej dziecinne nie mogą nosić nazwy miłości, jej zaś duszą i sercem, na szczęście... ja się opiekuję i dlatego na ten związek... nie zgodzę się nigdy.
— Ojczymku! — jęknęła Andzia.
Olelkowiczowi skurczyła się twarz szaloną obrazą i gniewem.
— Co mi pan ma do zarzucenia, proszę mówić wyraźnie.
— Nic i... wszystko! Niech to panu wystarczy.
— Nie panie, to mi nie wystarcza. Proszę dać konkretną odpowiedź, o co panu chodzi, dla jakich powodów zabrania pan szczęścia nam obojgu. Dlaczego nie mogę sięgnąć po jej rękę i serce?... Słucham zarzutów!
— Tłumaczyć się panu nie będę, lecz powtarzam, że mężem Andzi nie zostaniesz pan nigdy, przenigdy!...
W głosie Kościeszy drżały gromy.
— Dlaczego?! — wybuchnął Andrzej wzburzony do najwyższych granic — żądam odpowiedzi. Żądam jej od pana.
— Lecz jej nie dostaniesz... gdyż tak mi się podoba!
Andrzej zwrócił się do Andzi.
— Słyszy pani, wyrok na nas?... — spytał głucho.
Lecz w tej chwili drżąca, półprzytomna i śmiertelnie blada Tarłówna, zmieniła się nagle; wyprostowała smukłą swą postać, policzki trysnęły rumieńcem, w oczach czarnych błysnął zapał, zamigotały w nich ognie bohaterstwa. Wzięła Andrzeja za rękę i stanęła z podaną naprzód piersią, jakby gotowa do walki.
Rosły w moc przedziwną jej słowa gdy mówiła.
— Kocham pana Andrzeja nie dziecinnem uczuciem, lecz miłością głęboką i stałą, nie zrzeknę się tej miłości nigdy, za nic! Pragnę zostać jego żoną i ojczym mi tego nie może zabronić. Dusza moja i serce zrobiły dobry wybór, jaknajlepszy, żadna siła nie zdoła nas rozłączyć. Opieka ojczyma nademną nie rozciąga się aż do mej duchowej istoty.
— Czy to pańskie dzieło ta jej retoryka? — spytał Kościesza z ironją.
Ale Olelkowicz patrzał nań tak pogardliwie, że tamten mimowolnie odwrócił oczy.
— Proszę cię, Anno, wyjdź z pokoju, nie przystoi jeszcze tobie wdawać się w takie dysputy. Bardzo się dziwię zmianie jaką w tobie widzę... Panicza proszę o łaskawe opuszczenie mego domu bez prawa powrotu. Wszelkie głupstwa trzeba sobie wyperswadować, gdyż stać się nie mogą. To są moje w tej spra-
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/165
Ta strona została skorygowana.