Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/168

Ta strona została skorygowana.

Lora była również milcząca, ale podniecona i wesoła, wyzywająco patrzała na Kościeszę, czasem zamieniając z Oksztą ukośne, krótkie jak błysk spojrzenie. Okszta miał minę dowcipną. Bronowski obserwował ich uważnie.
— Panna Lora coś knuje, jakiś spisek.
Kościesza bystro popatrzał na Smoczyńską, potem na Oksztę i... zatrzymał wzrok na Andzi.
— Owszem spiskuję, ale co, tego nawet pan nie odgadnie — odrzekła Lora z wesołą swobodą.
Detektywem nie jestem i względem pani nie potrafiłbym być. Po pani można się spodziewać wszelkich ekscentryczności, pani jest nieobliczalna w swych pomysłach.
Smoczyńska poczerwieniała.
— Ma pan zupełną słuszność, pozwalam spodziewać się po mnie... wszystkiego.
— Brawo! Brawo! — zawołał Okszta.
Kościesza powstał od stołu.
— Więc pan odjeżdża raniutko? — spytał Adrjana obcesowo.
— Tak panie, o piątej.
— Zatem, do widzenia!
— Moje uszanowanie!
Dotknęli zaledwo swych dłoni i rozeszli się. Kościesza wziął Andzię za rękę.
— Chodź dziecko, pragnę z tobą pomówić...
Chciała się oprzeć, lecz pociągnął ją prawie przemocą. Bezwolna i spłakana pozwoliła zaprowadzić się znowu do jego gabinetu. Tam posadził ją na otomanie, sam usiadł obok. Gładził jej włosy i łagodnie, z dobrym wyrazem w oczach patrzał na jej bladą twarz. Długi czas nic nie mówił, dopiero gdy podniosła na niego łzawe, smutne źrenice i pytające — odezwał się cicho, serdecznie.
— Biedactwo drogie, ty się męczysz, płaczesz, ty się nurzasz w smutku zamiast się śmiać i śpiewać, twoje oczy nie powinny znać łez. Hańdziu czy warto się tak zamartwiać?... I to wszystko z powodu Olelkowicza?...
— Nie... to z winy ojczyma... — szepnęła.
— Z mojej winy?... Więc myślisz, że ja chcę ciebie dziecino krzywdzić, że jestem twoim nieprzyjacielem?
— Nie wiem, ale skoro ojczym nie chce mego szczęścia, wzbrania mi go, zatem chce chyba mej krzywdy?
— Dlaczego Aneczko nazywasz mnie tak surowo „ojczym“, dawniej mówiłaś do mnie pieszczotliwiej.
— Teraz... nie mogę.
Kościesza urażony cofnął się w głąb otomany, po chwilowej ciszy zaczął mówić głosem nastrojonym poważnie.
— Nie rozumiesz mnie Andziu i źle, mylnie sądzisz, a jednak ja tylko pragnę twego dobra i właśnie twego szczęścia,