rzuconą na jej ojczyma.
— Teraz jesteś tylko bezwzględnym opiekunem, gdy pozwolisz mi, ojczymie, być szczęśliwą z Andrzejem, będziesz mi drogim ojcem — rzekła z mocą, odrzucając precz, ze wstrętem myśl poprzednią.
— Drogim ojcem? — powtórzył Kościesza. W okrzyku tym było zdumienie i gniew i jakby złośliwe przedrzeźnianie się z nią.
Znowu ohydne wspomnienie słów Lory...
— Już teraz wątpię we wszystko — zawołała z nagłym okrzykiem trwogi i pędem wybiegła z gabinetu.
Łkanie wewnętrzne, bolesne łkanie rwało jej piersi, żal niewysłowiony rósł w niej i gorycz. Jeszcze nie wierzyła w słowa Lory, jeszcze niewinność jej duszy przeważała na tyle, że nawet cienia brudu nie mogła znieść. Posądzenie Lorki było dla niej potwornem i tchnęło zgrozą, szkaradą ścinającą jej krew z obrzydzenia. A jednak ostatnie słowa ojczyma, jego głos i twarz zastanowiły dziewczynę, więcej... — ukłóły ją niby zatrutem ostrzem. Zbudził się w niej lęk paniczny a jednocześnie wstręt do samej siebie nawet za myśli podobne. Grzech, grzech... mówiła w swem sumieniu, łaknąc oczyszczenia się z tych udręczeń palących ją żywym ogniem wstydu i niesłychanego niepokoju.
Lora Smoczyńska nie spała. Na widok towarzyszki, żal Andzi wybuchnął, podbiegła do Lorki i jak nieprzytomna zaczęła potrząsać jej ramionami.
— Czemu tyś mi to powiedziała? poco to zrobiłaś? Takie okrucieństwo! Ja się teraz męczę, ja się... brzydzę jego i... siebie. Ale to kłamstwo, prawda? powiedz, żeś to wymyśliła przez złość na niego, powiedz Lora. Słyszysz?
Tamta zrozumiała, energicznie uwięziła ręce Andzi w swoich i rzekła z zimną krwią.
— Nie mówmy o tym, zapomnij, boś ty istotnie za delikatna, zbyt przeczulona i powinnam była o tem pamiętać. Nie możesz znieść takiej brutalności, widzę to. Lecz zahartuj się Andziu, czeka cię jeszcze wiele... może gorszych rzeczy.
— Więc to oszczerstwo, coś mówiła rano, to nieprawda, tak?... Ach, Lorko, zdejmiesz mi ciężar z duszy, tylko zaprzecz!
— Nic nie mogę zaprzeczyć i nic już nie mówię. Zapomnij i uspokój się. Nie bądź beksą, bo to nic nie pomoże, mia cara, tak mnie nazywa mój Adrjan. I on się nad tobą lituje. Cóż Kościesza?...
Tarłówna opowiedziała jej rozmowę z ojczymem, ukrywając jednak własne spostrzeżenia. Lora dopowiedziała sobie resztę, sądząc z wyrazu twarzy Andzi i jej przesmutnych oczu.
Zaczyna spostrzegać — pomyślała, głośno zaś rzekła:
— Przedewszystkiem nie przejmuj się, nie desperuj. Ten
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/171
Ta strona została skorygowana.