Zerwała się z impetem, ujrzawszy bezgranicznie zdumione oczy Andzi, zaczęła się śmiać.
— Ach ty dzidzi niewinne! jeśli on cię nie zarazi wrzątkiem swej krwi, będzie z was mamałyga. Wierzę jednak, że ogień wykrzesze z ciebie iskry, które posiadasz i razem buchniecie wielkim płomieniem, różnym od naszego, ale silnym. Wtedy powiesz sobie: „Lorka prawdę mówiła“. A teraz idźmy spać, muszę się przecie wywczasować.
Na uporczywe nalegania Andzi panna Smoczyńska nie chciała już dawać żadnych wyjaśnień, odpowiadając krótko: „Dowiesz się potem“. Ucałowała towarzyszkę wyjątkowo czule na dobranoc, radząc jej jeszcze raz aby nie ufała w niczem ojczymowi, natomiast wierzyła w Andrzeja, bo on ją wyratuje. Gdy już obie dziewczyny leżały w łóżkach, Lora nagle parsknęła śmiechem.
— Z czego się tak śmiejesz Lorka? powiedz mi, moja złota?... pytała Andzia.
— Eh głupstwo, pomyślałam sobie tylko, co by to było, żebyś ty miała moją naturę, a Olelkowicz Okszty, dopiero by Kościesza skakał i brodę wyrywał. Aj, aj!...
Ale i tak nie wyobrażam sobie jego miny. Oto zrobi oczy! Ha, ha, ha!...
Andzia milczała. Urażona za tę niewytłumaczoną zagadkowość Lory przestała się odzywać. Zasypiając, zdawało jej się, że Lora westchnęła parę razy, to znowu usłyszała niby przez, sen jej słowa „biedne matczysko“, potem jakby zapalenie zapałki, wreszcie usnęła twardo.
W pewnej godzinie, nad ranem, przez sen miała wrażenie, że Lora już ubrana stoi nad nią i całuje ją w policzek, Andzia chciała się zerwać, lecz sen ją zmożył.
Obudziło ją słońce: jaskrawą kaskadą lunęły promienie przez szparę w firance prosto na łóżko dziewczyny. Zapiekło ją w zamknięte powieki, że zaczęły drgać, kurczyć się i wreszcie uniosły w górę obfite rzęsy. Andzia popatrzała groźnie łzawą źrenicą, mrugając od nadmiaru światła i zerwała się z pościeli. Wzrok jej spoczął na żółtej kopercie, leżącej na stoliku obok łóżka, papier jaki używa Lora i jej pismo, adresowane do Andzi. Tarłówna chwyciła kopertę, rozerwała ją szybko i z niepokojącym dreszczem czytała.
„Odpowiadałam ci Hańdziu na wszystkie twe pytania, że dowiesz się potem. — Otóż nadszedł czas. Sam fakt mej ucieczki powie ci dużo, reszty zaś słuchaj...
Okrzyk przerażenia wyrwał się z ust Tarłówny, gwałtownym rzutem zerwała się z pościeli i czytała dalej:
Zaszalałam się za Adrjanem i on za mną, żywiołowa siła wspólnych pragnień niosła nas ku sobie, ty niewiesz nawet jaka to potęga! Nie mogłam oprzeć się jej i nie chciałam. Ten
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/173
Ta strona została skorygowana.