Duży, mroczny gabinet oświetlała jedna wielka lampa, jak kula z opalowym kloszem, zręcznie umieszczona w łapach brunatnego niedźwiedzia, który stał obok biurka. Wypchany potwór łyskał szklanemi oczyma wcale nie groźnie, jego orzechowe, sztuczne źrenice odbijały w sobie dwie opalowe kulki lampy i były jakby zaciekawione w wyrazie, jakby niespokojne czy łapy nie uronią światła. Mleczne pasma świetliste rozwlekły się leniwie po gabinecie, pełzały po obiciu bardzo ciemnem, w złote smoki i gryfy, po ciężkich kotarach u drzwi i okien, po mahoniowych meblach krytych skórą koloru płowego bronzu. Tonęły w starozłotych ramach obrazów, rozpływały się na perłowej karnacji wysmukłej amfory greckiej, z której wykwitał pęk szkarłatnych róż. Matowe blaski napoiły seledynem miękkie, białe futra polarne zaścielające szeroką otomanę i muskały pieściwie wpół leżącą na niej, męską postać Olelkowicza. Pogrążony był w zamyśleniu ciężkiem, skupienie widoczne w jego wyrazistej twarzy, pionowa gruba zmarszczka pomiędzy gęstemi brwiami, czyniła go starszym i surowszym. Usta młodzieńczo świeże, dumne, krwawe, pod małym wąsem rysowały się bolesną linją, smutek wiał z nich tak samo jak i z oczu, ciemnych, mgłą przysnutych. Ręka podpierająca głowę, silna była i muskularna; cała postać nacechowana tężyzną młodego, dzielnego ciała, które trudów się nie boi, ani walki, pomimo sybarytycznej pozy w pięknym, wygodnym gabinecie. Buty młodego pana zdradzały świeżo odbytą wycieczkę, gdyż na ich lśniącej powierzchni znaczył się matowo pył i występowały rysy od kolców w gąszczach leśnych nabyte. Niecierpliwił się; często podnosił oczy na wielki zegar, antyk, zamknięty w kunsztownej szafce, w drugiej miał gorączkowo szkarłatną różę. Oczekiwał na kogoś i męczyło go to niewymownie. Myślał o Andzi. Tak już zrosła się z jego duszą, tak była nawskroś jego, że pomimo jej braku przy sobie nie rozstawał się z nią w myślach. Tęsknił za nią, modlił się do niej i nosił ją w swem gorącem sercu. Nie mógł bywać w Turzerogach, narażać się na szyderstwo Kościeszy nawet dla ukochanej nie potrafił. Wiedział, że ona rozumie go
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/176
Ta strona została skorygowana.
XX.
Szkarłatne róże.