doskonale i, oboje oddaleni od siebie nieubłaganą niechęcią Kościeszy, wyszukiwali sposoby, aby przełamać tę zaporę dzielącą ich tak brutalnie.
Wieść o ucieczce Lory z Oksztą wstrząsnęła Olelkowicza w przykry sposób; znając Lorę mógł się tego po niej spodziewać, po Adrjanie tembardziej. Ale Smoczyńska pomimo swej ekscentryczności i pomimo zajścia z nim w Temnym hradzie, była jednakże po ich stronie. Zupełnie przeciwnie jej matka, która miała nieuzasadniony żal do Andrzeja, za jego miłość dla Tarłówny i teraz po awanturze córki, gorycz starej kobiety może się skierować na Andzię. Olelkowicz drżał o spokój swej ukochanej. Lora mogła im być w wielu razach pomocną, teraz Anna nie miała nikogo w Turzerogach, ktoby mógł ją krzepić i dodawać otuchy jej znękanej duszy. Panna Ewelina obawiająca się Kościeszy niemal zabobonnie, rozgoryczona Smoczyńska i Jaś także przez Kościeszę steroryzowany, oto było otoczenie jej obecne, nie rokujące przychylnego dla niej wpływu. Gdybyż ją wyrwać od nich jaknajprędzej!... Olelkowicz żył już tylko tem pragnieniem. Często miewał pomysły szalone, które z piorunową szybkością nasuwały mu się, lecz które natychmiast niweczył. Jego energja łamała się, rzutkość jego charakteru tonęła w niemożebnościach szeroko przed nim rozlanych, które wytwarzała nowoczesna kultura i nowe poglądy. Przychodziło mu do głowy porwać Andzię z Turzerogów, zaślubić ją gdzieś w przygodnym kościółku, wywieść za granicę i dopiero po jakimś czasie powrócić. Cóż by mu wtedy zrobił Kościesza? Albo porwać ją i zawieść do stryja swego, Konstantego Olelkowicza, na Ukrainę. Tych dwoje starców bezdzietnych przyjęło by Andzię z otwartemi ramionami, jak córkę, zastąpiliby im obojgu rodziców i zmusili by Kościeszę do ustępstwa, a zresztą w razie oporu nikt by na niego nie zważał, nie jest wszakże rodzonym ojcem Andzi. Plan porwania Andrzej ułożył sobie z całą systematycznością; do spisku wciągnąłby tylko starego Grześka i wiernego kozaka Fedora; w razie odmowy Hańdzi porwał by ją bez jej uczestnictwa i świadomości. Różne sposoby zamachu tłoczyły się w mózgu Andrzeja uparcie. Nie myślał o tem co świat na to powie, żałował tylko, że nie żyje w owych czasach kiedy takie wypadki były rzeczą powszednią, którym nikt się nie dziwił... Teraz ogłoszono by go za człowieka dzikiego, bez kultury i wychowania, lecz on kpił sobie z tego, byle ona była za nim i byle ją zdobyć...
Zegar antyk wywdzwonił późną godzinę. Olelkowicz zerwał się z otomany i dotknął guzika elektrycznego.
Cicho wsunął się do pokoju kozak Fedor.
— Czy niema jeszcze Grześka?...
— Niema jasny panie, może rozkaz po niego skoczyć?...
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/177
Ta strona została skorygowana.