— Handziuś przyszła do mnie?... jakże się cieszę. Chodź dziecino.
Otoczył ją w pół ramionami i ucałował w czoło.
— Cóż takie tęskne oczki Aneczko, tak się mnie bacznie przypatrujesz?... powiedz co myślisz pod tem ślicznem czółkiem,, jakie tam myślątka fruwają. Co?...
Andzia rzuciła mu się na szyję. Rumieniec jasny, dziewiczy zapłonął na policzkach, oczy błyszczały.
— Ojczymku ja dziś skończyłam siedemnaście lat — szepnęła cichutko.
Odsunął ją lekko i z uśmiechem popatrzał na nią.
— Ogromnie stara jesteś dziecino, prawda?... Oj, ty wiosno
moja! Wiem, wiem, że to dziś urodziny twoje. Chciałem ci, sam powinszować, ale cieszę się tem bardziej żeś do mnie przyszła, właśnie dziś, to dowód, że mnie kochasz. Moja pieszczocho!....
Posadził ją nagle na swych kolanach.
— Ojczymku tak nie, ja już jestem za duża — broniła się niechętnie, z dziwnie przykrem uczuciem.
— Siedź maleńka moja — zatrzymał ją mocno i zaczął całować.
Odchyliła głowę zasłaniając twarz od pieszczot i znowu szepnęła już śmielej, ujęta jego serdecznością.
— Mam prośbę do ojczymka.
— Mów Hańdziuś mój, mów wszystko czego tylko pragniesz. Więc o cóż to chodzi?...
— Ojczymku ja chcę się uczyć.
— Uczyć?... A wszak od dziecka nic innego nie robisz. Masz pannę Ewelinę, bardzo zdolną nauczycielkę, kilka przedmiotów wykłada ci korepetytor Januszka, zdajesz co rok egzaminy w Warszawie, zatem uczysz się zupełnie prawidłowo, według kursów pensjonarskich. Kujesz po całych dniach.
— Tak, ale już w ten sposób przeszłam siedem klas. Teraz, mam inne pragnienia.
— Jakież to naprzykład?...
Andzia odczuła w tych słowach pewien chłód. Przytuliła się do ojczyma pieszczotliwie.
— Chciałam prosić ojczymka, aby mi pozwolił pojechać do Krakowa, na kursa przyrodnicze. Ogromnie tej nauki ciekawam i takbym się serdecznie uczyła. Niechmi ojczymek pozwoli, mój złoty, dobry...
Kościesza sposępniał i zamknął oczy, zsunął brwi aż na powieki.
Andzia ujrzawszy go takim, zerwała się z jego kolan.
— Ej, ojczymek robi straszną minę...
Zmitygował się odrazu, wziął ją za ręce i posadził obok na krześle. Uśmiech obłudny wystąpił na jego wargach.
— Zmartwiłaś mnie Aneczko bardzo poważnie, nigdy nie myślałem, że ci jest źle w domu i... ze mną...
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/18
Ta strona została skorygowana.