pełne purpury, ssał z nich słodycz razem z wonią, niby gorącą krew kwiatów. Nie czuł, że ostre kolce ranią mu ręce, że twarz ma całą w chłodnej rosie, pieścił róże z uczuciem takiego upojenia, szczęścia i pożądliwości, jakby samą Hańdzię trzymał przy ustach i szalał z nią. Nagle w rozegzaltowanej jego głowie błysnęła myśl i odrazu wolą się stała...
Przesłać Hańdzi te róże wycałowane, wypieszczone przez niego, cały ten krzak oberwać i jej ofiarować. Zaraz, natychmiast!...
Gwałtownie jął łamać kwiaty, kłół się, kaleczył, ale rwał i rwał wszystkie, rozkwitłe, ledwo rozwinięte pączki i nawet już opadające. Krzak był obfity niezmiernie, lecz Andrzej opustoszył go z kwiatów doszczętnie. Z naręczami róż pobiegł do domu, z pomocą Fedora kozaka wynalazł jakiś kosz czy pudło, opakował kwiaty i napisał krótki treściwy list. Zawarł w nim wszystkie swe uczucia i nadzieje, dodawał ukochanej otuchy, szałem gorącym rozgrzał każde zdanie, zakończył słowami:
„Róże szkarłatne, twój symbol, niosą ci moje pocałunki, niech ci je oddadzą, zbierz je wszystkie Hańdziu!
Wysłał kozaka do Turzerogów na całą noc, nie zastrzegał tajemnicy, ani żadnych ostrożności przed Kościeszą. „Oddać w ręce panienki, jeśli każe czekać na odpowiedź — przywieziesz“.
Z tem poleceniem Fedor opuścił Prokopyszcze.
Gdy odjechał, Olelkowicz patrzał za nim długo, wreszcie podniecony i rozszalały wykrzyknął głośno z brawurą.
— Hej! Wyzywam cię, panie Kościesza!...