ściesza spostrzegał coraz głębszą miłość Andzi do Andrzeja, nie umiał na to zaradzić. Nie skutkowały dyplomatyczne zabiegi, oszczerstwa rzucane na Andrzeja, nieprawdopodobne i ohydne, których często nawet Andzia nie rozumiała. Ze zgrozą wówczas patrzały na niego jej cudne oczy, lecz przeczyła wszystkiemu z upartą, niezłomną stanowczością. Chciał ją wywieść w świat, projektował podróż zagranicę, zabawy różne, zwiedzania, podał jej nawet myśl, dawniej odrzuconą przez niego, aby jechała do Krakowa na studja, ofiarował się jechać razem, aby tylko nie rozłączać się z nią, aby była pod jego opieką. Nic nie pomogło, Andzia zapowiedziała, że nie ruszy się z Turzerogów, gdy zaś miał ją zmusić do wyjazdu, zachorowała przeziębiwszy się umyślnie. Wiedział o tem.
Kościesza czuł się bezradnym; doprowadzało go to do rozpaczy i do wściekłości, lecz nie miał sposobu wybrnięcia. Teraz Olelkowicz widocznie pójdzie przebojem. I co wówczas?... Zabierze mu ją stanowczo... Wszelkie złudy,... nadzieje,... marzenia tajne a rozkoszne,... cała możliwość promiennej przyszłości widziana w śmiałych wizjach,... przytem majątki jej, lwia część fortuny, wszystko dla niego zginie... przepadnie na wieki... Nad rozkosznym sezamem, zawartym w tej dziewczynie zamkną się dla Kościeszy ciężkie wrota strasznego rozczarowania.
Czyż idea przewodnia kilku lat, cel słodki, powzięty od dawna, do którego pragnął dążyć wytrwale i za jakąbądź cenę, wielkie marzenie jego zmysłów i bezwzględny nakaz duszy, czyż to wzsystko ma być zniweczone, zgniecione przez nieubłagany, szyderczy los. Czyż skatowanie Izy będzie się mściło?...
Kościesza zatrząsł się, gdyż wyobraźnia nasunęła mu oczy zmarłej żony, takie bolesne a tak niewysłowienie potępiające.
Znęcałeś się nademną, wpędziłeś w grób, byłam ci zbyteczną, bo zakiełkowała w tej duszy zbrodnicza idea — mówiły wyraźnie oczy Izy.
Kościesza bał się ich zawsze. Wydało mu się, że zmarła idzie za nim ślad w ślad, że podsłuchuje myśli krążące mu w mózgu, że go sądzi i skazuje.
Sztywnym krokiem szedł przed siebie, postanowił nie rozmyślać, nie analizować, tylko jednakowo energicznie bronić swej sprawy i iść naprzód druzgocąc wszystko po drodze.
Tymczasem Andzia w swym pokoju przeczytała nieskończoną ilość razy list Andrzeja, nacieszyła się różami i odpisawszy ukochanemu długo i serdecznie, obdarzyła hojnie Fedora, wyprawiając go z powrotem. Cały dzień spędziła przy różach, tembardziej, że dokoła siebie czuła wyjątkowy chłód. Kościesza był jak głaz, unikała go zresztą sama, panna Ewelina z obawy przed niechęcią pana domu boczyła się również, gdy zaś Andzia wbiegła radośnie do ciotki Malwiny, tamta leżąc na łóżku odwróciła się gwałtownie do ściany udając, że
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/185
Ta strona została skorygowana.