— Przebacz... daruj, żem cię struł... żem ci zrobił zawód..., że... nie jestem ci już bratem... jęczał.
Tarłówna trzęsła się okropnie, łzy sypały z jej oczu gęstą, gorącą rosą. Zgięła się nad nim i obejmując obu dłońmi jego głowę rozpaloną.
— Co ja pocznę, co pocznę nieszczęsna — szeptała bezradnie. — Jasiu wstań, przez litość... co robisz?...
On zerwał się, twarz miał we łzach i pyle, wzrok prawie obłąkany. Andzia przeraziła się go. Jan popatrzał na nią nieprzytomnemi oczyma i, cisnąc jej ręce w swoich, wyrzucił przejmującym szeptem z rozetkanej piersi.
— Nic już nic!... więcej ani słowa o tem... nie męcz się jestem podły... bądź szczęśliwą, wybacz mi moją śmiałość..., Jestem tutaj... zupełnie zbyteczny a zostać muszę... Obco mi... obco... strasznie!...
Zakręcił się na miejscu i znikł za furtką, zostawiając Andzię w osłupieniu.