zgodzi się na żadne spotkanie. I cóż mu zrobi Olelkowicz?... On liczy na honor jego, puste słowo, — honor... gdzie tu jest honor? że się ktoś z kimś niechce spotkać, to ma być zachwianie honoru?... A zresztą... — machnął ręką i odrazu uczuł znakomitą ulgę.
Kościesza nieraz już w życiu załatwiał się w taki sposób z wszelkimi honorowymi skrupułami i doszedł do wprawy. Więc i teraz wzmianka o honorze w liście Olelkowicza, przestała dlań istnieć. Gdy służący wszedłszy nieśmiało powtórnie oznajmił, że kozak czeka na odpowiedź, pan Teodor wybuchnął.
— Poszczuj go psami, niech jedzie won, odpisu żadnego niema... i nie będzie.
W następstwie tych słów podarł list na kawałki, rzucił do kosza i przestał o tem myśleć.
Gdy Andzia wyszła na spacer, Kościesza zakradł się do jej pokoju. Znalazł tam przepyszne pęki purpurowych róż, świeży dar Andrzeja. Chciał je w pasji powyrzucać, lecz się wstrzymał, natomiast zaczął szukać listu, otwierał cicho szufladki biurka Andzi, zaglądał do teki z papierami, szperał, przerzucał książki, lecz listu Andrzeja nie znalazł.
— Nosi go widocznie na sercu — pomyślał i zgrzytnął zębami.
Złość, zawiść na Olelkowicza wzbierała w duszy Kościeszy potężną falą, tyran i okrutnik zbudził się w nim znowu, nie pierwszy raz w życiu, ale bardzo silnie. Czuż, że rozjudzają się w nim złowrogie siły, że bestje te szczeżą kły i skowyczą i targają się jak cerbery wściekłe na uwięzi, ale trzymał je na smyczy swej woli, bo nie wolno było ukazywać prawdziwej fizjognomji, nie wolno do czasu... Może nigdy?... Może nie zajdzie potrzeba tego? Łudził się chwilami, że Andzia, pozbawiona widoku Olelkowicza, żyjąc pod grozą niedozwalanego przez ojczyma związku, zniechęci się i może z czasem zapomni, może zgaśnie to młodzieńcze uczucie.
A wówczas... wówczas...
Nie śmiał dokończyć, nawet on, Kościesza nieśmiał nazwać tajnych swych marzeń po imieniu.
Lecz bywają cuda i, chcieć to już jest większa część zwycięstwa, a cóż dopiero pragnąć, pożądać całem jestestwem. Wszak to już prawie wygrana!
Ona już nie zobaczy Olelkowicza, — myślał, zapalając się. — Trzeba tylko ukrócić te listy, te kwiaty, to ją podnieca, to trzyma ją pod urokiem tamtego. Więc zniweczyć wszelkie przeszkody, zabronić kozakowi wstępu do Turzerogów, przepędzić go precz. Cóż się stanie?... płonne obawy: zdławić i być śmiałym, bezwzględnym. Ten stanie się wielkim zdobywcą, kto do celu dąży wielkimi krokami nie zaś truchtem.
Kościesza poczuł przypływ energji i niezłomnej stanowczości.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/192
Ta strona została skorygowana.