Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/199

Ta strona została skorygowana.
XXIII.
I zakrakał kruk czarny...

Tarłówna spłakana i drżąca z wewnętrznego niepokoju i druzgocących ją złych przeczuć, pisała list do Andrzeja. Chciała prawdy od niego, wykrycia zagadki nieznanej dla siebie rozmowy z ojczymem i wyniku jej.
Niespodziewanie stanął przed nią Kościesza, jak tygrys cicho wsunął się do jej pokoju.
— Co to piszesz... Aneczko?...
Andzia powstała gwałtownie. Od razu spostrzegła, że ojczym sili się tylko na spokój i łagodność. Zlękła się jego twarzy.
— Jestem dziś bardzo zmęczony, tyle miałem różnych spraw i... przykrych. Podobno widziałaś się Andziu z Hadziewiczem?
—... Wyobraź sobie, że ten... no, śmiało mogę nazwać łotr...
Tarłówna zatrzęsła się.
— Niech ojczym nie kończy, proszę, wiem, że Hadziewicz podziękował za posadę, uważam go zawsze za najuczciwszego człowieka, serdecznie go żałuję i jestem przekonana, że ojczym zrobi wszystko, aby go zatrzymać. Jaka była rozmowa ojczyma z panem Olelkowiczem i jego stryjem? — zagadnęła znienacka.
Kościesza poczerwieniał.
— Ach, więc ty wiesz?...
— Widziałam ich wyjeżdżających. Przyjechali tylko do gabinetu ojczyma jakby jacy interesenci. Rozumiem ich postęstępowanie, i domyślam się co ich do tego skłoniło.
Kościesza siadł i przymknął oczy.
— A może się mylisz?...
— Nie grajmy komedji! — zawołała. — Co ojczym odpowiedział Andrzejowi?...
— To co i zawsze, nieodwołalnie i, już ostatni raz — rzekł sucho.
Ugięły się nogi pod Andzią.
— Tak mu ojczym odpowiedział?... A on... on się na to... zgodził?...