stka. Jeśli wśród ludzi kulturalnych niema porywań, to niechże nie będzie i takich barbarzyńskich jednostek, jak Kościesza.
Wobec podobnych osobników tylko gwałt możliwy. Postępował dotychczas jak człowiek etyczny, lecz ignorowano wszelkie jego normalne zabiegi, zbezczeszczono jego honor i szlachectwo, sponiewierano jego miłość. Dobrze! Stanie się teraz mniej kulturalnym, zabili w nim światowca, będzie dzikim najeźdźcą. Ale dopnie swego!...
Olelkowicz po paru godzinach samotności wezwał Fedora i miał z nim tajną, krótką rozmowę, poczem osobny posłaniec pojechał po Grześka. Gdy zapadał gęsty zmrok wrześniowy, Andrzej targał się straszliwie, gorzało w nim wszystko niepokojem i piekielną podnietą. Grześ przyjechał późnym wieczorem. W gabinecie Olelkowicza Fedor i borowy Wilczarski słuchali rozkazów młodego pana, przejęci swą rolą niesłychanie i tak pewni siebie, jakby podobne wyprawy awanturnicze były ich powszednim chlebem. Plan polegał na tem, że Grześko miał się wśliznąć o świcie do ogrodu turzerogskiego i rzucić kartę do okna Andzi, wzywającą ją do wyjścia nad stawy, gdzie była zupełnie głucha, nieuczęszczana część parku. Tam miał czekać Andrzej, opodal za piasieką krzewów zarośniętą gęstwiną, Fedor z końmi, czwórką najprzedniejszych biegunów prokopyszczskiej stajni, zaprzężonych do zakrytego powozu. Zależało wszystko od zręczności Grześka i zgody Andzi, lecz o nią Andrzej nie miał obaw. Grześko zaś wybornie pojmował swe wielkie posłannictwo.
Olelkowicz postanowił wyjechać za parę godzin.
Młody pan zahartowywał w sobie zimną krew, zniewalał do spokoju rozhulany temperament i werwę junacką, wichrem pędzącą go naprzód. Na krótko przed wyjazdem wręczono mu telegram. Rozerwał kopertę niecierpliwie. Pewno jakieś majątkowe głupstwo — pomyślał niechętnie.
„Wyjechałam z Hadziewiczem do Toporzysk.“
Przeczytał i zmartwiał. Krew zastygła mu w żyłach. Nie zdołał na razie zorjentować się kto to Hadziewicz, którego nie znał, ale od razu pojął, że stało się coś strasznego i, że to nie wyjazd, lecz gwałtowna ucieczka. Zamiar porwania runął w gruzy jednym zamachem, lecz mógł runąć z innego powodu, gdyby Kościesza wywiózł Andzię?...
Andrzej krzyknął donośnie, bez treści, jedynie pod wpływem gwałtownego rzutu nerwów. Wypełniło go na wskroś szczęście, że ona już wolna od Kościeszy.
Wypadł do Grześka i spytał porywczo.
— Kto to jest Hadziewicz?...
— Pan Hadziewicz? A toż pełnomocnik Toporzysk i Drakowa.