Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/207

Ta strona została skorygowana.

— Prawda, prawda! Zapomniałem!... Konie dla mnie, żywo Fedor!...
— Już jasny panie?... Czy i my?...
— Nie pojedziemy tam... Jadę na kolej! Hej! ani minuty dłużej. Konie!
Oleikowicz gorączkował się. Unosił go zapał.
— Zuch moja dziewczyna! Hańdziu, Hańdziu! — zawołał entuzjastycznie opuszczając Prokopyszcze.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Cichy, złotem przetkany, pełen sytości jesiennej wieczór nad Słuczą, był świadkiem ich spotkania. Powitali się tak, jakby sam Bóg złączył im ręce. Dostojna chwila zwiesiła nad ich rozmarzonemi głowami, baldachim szczodrych i wzniosłych upojeń, sypały się zeń róże karminowe, pogrążając serca tych dwojga w aromacie rozkosznych uczuć, przeżyć jedynych na świecie, natchnień bezkreśnych. Dusze ich spoiły się, zatonęły w sobie i wzajemnie piły czar. Wszechmocna miłość rozwite swe kielichy, słodyczą nalane chyliła ku nim hojnie, by czerpali miód nieziemski, bogom przynależny. Sączyła im kroplę po kropli słoneczny płyn ideałów, w bieli kwiatów poczęty, dla wybrańców przeznaczony. Dla tych, co potrafili go odszukać, przepyszną koronę kwiatu roztulić i wydobyć najszczytniejszą esencję. Biel cudnego kielicha miłości odnaleźli i zdobyli, niepokalaną była barwa ich miłosnych zachwytów, lecz pijąc dłużej z tej królewskiej czary, purpurą jęli ją okraszać, gorącą falą własnej krwi rumienić jej płatki, by stała się tak pełną życia jak pełną była ideałów.
Takie bogate, magnackie kwiaty, odczuwali w sobie, kwitły im one w oczach zawrotnie miłujących się, kwitły na ustach i stąd najsilniej nasiąkały szkarłatem. Andzia poczuła w sobie war niebywały, coś w niej kipiało, żywiołowy mus palącym strumieniem przepłynął w jej żyłach. Odmiennie łopotały młode tętna. Andrzej zarażał ją własnym huraganem pożądań. Przyszedł na nich moment niezwykłych zjawisk, gdzie już nie wystarczała sama biel kwiatu miłości, gdzie już nie tylko dusze mówiły, ale krew hucząca, młoda jak maj, a świeża, a wartka, a rozpalona podnietą wołała ku sobie, hasła swe wyzywając...
Nurzali się w szczęściu, zajaśniało im ono nagle po dniach mroków i tęsknoty. Odświeżali wspomnienia wiosenne, w zagrodzie Grześka, przy Watażce.
Teraz zwierzali Słuczy wyznania swe, pragnienia i szał wrzących serc. A rzeka zbierała te wonne okruchy na fale błękitno-złote i niosła je hen, z szumem zapienionych nurtów w dal szarawą. Gwarzyły fale do wtóru ich pieśni, gędźba rzeki była akordem do melodyjnych nut, które oni tworzyli jak wirtuozi. Ognistość rzeki dostrajała się do ich fantazji twórczych, dźwięczały im rapsodje, burzliwe tą rozkoszną zawieruchą, jaką budzi