— Nie, ojczymku, po tym moście właśnie przeprowadzi się wszystkie ohydy za nowem idealnem hasłem, ich się nie zepchnie, ale się ich nawróci.
— Czy to ty, Andziu, chcesz być ową gwiazdą, prowadzącą takie zastępy ku glorji wymarzonej?... Tam w Krakowie?...
— Jestem tylko słabiutką dziewczyną, poszłabym wraz innymi za gwiazdą wielkich duchów.
— Byliby i tacy, którzyby za tobą szli chętnie i po idealnej dróżce twej nieświadomości, zaprowadziliby cię w przepaść. Ale ja na to nie pozwolę...
— Ojczymku?... — jęknęła.
— Nie, dziecko, takiego kwiatu jabłoni, jak ty, nie rzucę na pastwę trzodzie ludzkiej.
Zapłonęła obrazą.
— Ojczymek nie zna tych sfer, wśród których pragnę się uczyć, jak można ich tak obrażać?!...
— Znam wogóle ludzi i nie dzielę ich na sfery, na żadne kategorje.
— A wszak i my ludzie... i ty ojczymku, czyżbyś i ty był w ogólnym zakresie?... bo jeśli kto wyjątków nie uznaje...
Kościesza ukłół ją spojrzeniem, jak ostrzem stali.
— Zapędzasz się Andziu. Ludzie poważni, jak ja, mają swe ustalone zasady... lecz tych młodzi ludzie nie chcą słuchać.
— Naprzód ojczymek nie jest stary (na twarzy Kościeszy błysnęła radość), a powtóre jakież to zasady?...
Pan Teodor, nagle rozpromieniony, chwycił Andzię w pół i przytulił silnie do siebie. Wargi mu drżały.
— Ot! takie — zawołał gorąco — że jak się ma w domu anielską istotkę, to się jej w świat nie oddaje. Moja ty Aneczko jedyna!
Złowił nagle jej usta dziewicze i przypiął się do nich nienaturalnie mocnym pocałunkiem. Oczy mu płonęły.
Handzia zatrzęsła się. Uczucie niesmaku owładnęło nią tak gwałtownie, że odepchnęła silnie Kościeszę i dłońmi zasłoniła twarz. Stała przed nim ponsowa, dysząca gniewem. On zmieszał się, przymrużył oczy i rzekł dość sucho — panował nad sobą.
— Więc chcesz rodzinny dom rzucić?...
Dziewczyna uspokoiła się. Była jakby zawstydzona.
— Przecież to nie na stałe. Skończę kursa i wrócę, pomyślimy wówczas razem z ojczymkiem o jakiejś robocie społecznej, o jakimś czynie pożytecznym. Czyż tak siedzieć w Turzerogach bezmyślnie, jak pod kloszem, nie znać nic poza tem. Ojczymku...
— Więc ty sądzisz, że cię na to skazuję?... Dlaczegoż bezczynnie?... Ucz się w domu, ile chcesz, kupię ci całą bibliotekę dzieł rozmaitych, a i nasza obfita, możesz czerpać,
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/21
Ta strona została skorygowana.