— Wyjech...a...ła!...
— Dokąd?!...
— Z panem... Hadziewiczem...
— Co?!... Co!?...
Ramiona mu opadły, chłopak skorzystał z tego i zemknął jak wiewiórka.
Kościesza stał niby słup z wytrzeszczonemi oczyma i rozwartemi ustami.
— Uciekła odemnie, uciekła — huczało mu w głowie.
Zerwał się z rykiem nieludzkim i wpadł do domu.
Zawrzało tam piekło, jak słusznie zgadywał Hadziewicz. Kościesza z furją runął do pokoju Smoczyńskiej i zrobił tam taką burzę, że chora kobieta zemdlała. Panna Ewelina i Jan cucili ją sami steroryzowani przez pana domu. Dostało się i Januszowi i służbie, nawet pan Kadłubek, Bogu ducha winien, wysłuchał gorzkich, niedelikatnych wymysłów właściciela.
Kościesza warjował, chciał wysłać pogoń za Andzią, lecz sam się spostrzegł, że ona już jedzie koleją i że on ze swą pogonią narazi się tylko na śmieszność. Rozumiał, że najlepiej było zachować pozory i nie robić takich burd, obojętnie przyjąć wiadomość... Ale stało się. Gdy Nicyfor z końmi powrócił z kolei, Kościesza znowu stracił władzę nad sobą; wygrzmocił stangreta laską i wówczas już, jakoby uspokojony, zamknął się u siebie żując ciężkie myśli, zionąc przekleństwa. Łamał ręce, brodę rwał całą garścią, zaciskał okrutnie zęby i tak w czterech ścianach gabinetu tłukł się niby zwierz rozjuszony, to znowu zastygał, martwiał i zacisnąwszy ręce na kolanach zamykał oczy, wówczas mięśnie twarzowe kurczyły się z taką nerwową gwałtownością jakby rozsadzały ciało.
Myśl nieznośna o przerażającej prawdzie waliła go w mózg taranem. Zuchwałość Andzi niepojęta, nigdy nawet nie przeczuta, ciosem była dla Kościeszy. Nie potrafił rozważać faktu logicznie, czuł obuch nad sobą i ten go miażdżył. Złośliwy demon wyzierał z kątów pokoju, cieniem wieczornym osnutego i urągał mu... szydził... wyśmiewał:
...Chciałeś ją wywieść, oto uprzedziła cię... uciekła...
...Uciekła od twych planów zaborczych od ciebie... od ojczyma... opiekuna...
...Uciekła do swego majątku.
...Zakpiła z ciebie... nie poddała się twoim zamysłom...
może je odgadła?...
...Odtrąciła z obrzydzeniem twe ramiona... ohydne były dla niej...
...Ha, ha! teraz znajdzie ją Olelkowicz... ukochani się spotkają...
...Broniłeś... groziłeś, chciałeś być dla nich prawem i siłą...
otóż pominęli cię... miłość stała się ich wyrocznią...
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/210
Ta strona została skorygowana.