Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/212

Ta strona została skorygowana.

... Jak ojciec czuły... ha... ha! — znowu śmiech.
— Piekło! — krzyknął Kościesza.
Demon rechotał, a oto wizja stanęła przed... ojczymem, zjawisko Izy.
...Powierzyłam ci dziecko moje, coś z niem zrobił? gdzie ono jest?...
...Czy mało dla ciebie ofiary ze mnie, czy chcesz skatować i tę dziewczynę?...
...On ją właśnie hołubił dla siebie, głaskał... nie oddawał nikomu... za bogatą jest i... za ładną dla kogoś, ha... ha!.., — wrzasnął demon.
... Gdzie Andzia? krzywdzisz ją Teodorze — głos z za grobu.
Kościesza wzdrygnął się z przerażenia, uciekł z pokoju, wszędzie goniły za nim słowa Izy i śmiech demona.
Tracił zmysły. Nie wiedział nic co się dokoła niego dzieje. Popadł w całkowitą obojętność na wszystko, co nie było myślą o Andzi i Olelkowiczu, oraz o wybrnięciu z sytuacji. Nie zauważył nawet, że Jan Smoczyński zabrał matkę do Smoczewa, wyporządziwszy dla niej, na prędce parę izb w czworaku.
Po wybuchu Kościeszy pani Malwina nie przeczyła synowi. Jan pielęgnował ją, nie myśląc już na razie o wyjeździe do uniwersytetu, rozgoryczony doszczętnie wyjazdem Andzi; nie miał jej tego za złe, pani Malwina również. Oboje rozumieli ją i żałowali. — Panna Ewelina chciała wyjechać, lecz Januszek był bez opieki, Jan bowiem rzucił posadę korepetytora. Zgnębiona wielce nauczycielka Tarłówny została w Turzerogach dla malca. Kościesza nic nie widział, nic nie słyszał, nikomu się też nie pokazywał. Gryzł gniew własny, miotał się w pasji i rozmyślał... rozmyślał.
Przeszło kilka dni. Kościesza otrzeźwiał. Fakt wyjazdu Andzi ujrzał w pełnem świetle uspokojonych zmysłów.
Zaimponowała mu podwójnie, ucieczką od niego i ukryciem się we własnym majątku, pod opieką administratora, który również imponował Kościeszy, rzucając dobrą posadę dla względów, jakich pan Teodor nie rozumiał i nie uznawał. Odezwała się w tej dziewczynie stara krew Tarłów, wartka i dumna. Nic z nią nie poradzi. Zeszły się wybornie natury Andzi i Olelkowicza; tamten także wulkan! Jego postawa i groźne słowa, podczas ostatniej rozmowy, nie zapowiadały nic dobrego. Kościesza zląkł się: postanowił czemprędzej wywieść Andzię, aż oto ona sama przecięła węzeł bardzo stanowczym ruchem. Kto wie, co by się stać mogło, do czego byłby zdolny ten młody, buńczuczny zapaleniec. Kościesza wściekał się na niego, lecz musiał go podziwiać na równi z Andzią.
Z niesłychanie draźniącą trzeźwością Kościesza zrozumiał że nic mu już więcej nie pozostaje jak tylko zgodzić się na ich