małżeństwo. Zadrżał ze zgrozy na samą myśl o tem... wolałby śmierć Andzi... bo wówczas przynajmniej...
...Ha, ha, ha!... — zarechotał demon na nowo ocknięty.
Kościesza zamknął oczy.
Skowyczało mu w duszy, nie chciał za nic takiego ustępstwa, takiego pogromu na całej linji, ruiny wszystkich swych planów i nawet marzeń. Buntował się w nim dziki zaborca, chciwy spekulant i... zmysłowiec. Zbankrutował!
Haniebnie przegrał!
Teraz co mu zostanie? Upokorzenie przed nimi, przed sobą samym i... tylko Turzerogi z folwarkiem, dla niego i Janusza.
Obalony gmach przepyszny; zostały gruzy.
Inny posiądzie wszystko to, co dla niego było treścią życia, a stało się fata morganą w rozpalonej wyobraźni poczętą.
I ją... Andzię posiądzie Olelkowicz...
...Jak śmiałeś nawet o tem marzyć... stary idjoto... występek... kazirodztwo!... — szeptało sumienie.
...Co tam występek, gwizdać na to! Wszystko obejść można, ale pełna kabza!... tej się trudno wyrzec... ona przepada, ha, ha, ha!... wył demon sarkastycznie.
...To zemsta za... Izę, twoja... Ananke...
Zelektryzowały go te... podszepty...
Więc trzeba zdusić w sobie zawód, stłumić gniew, wyrobić spokój i załagodzić całą sprawę? Dla ludzi, dla świata! Zabrać ją do Turzerogów, tolerować ich narzeczeństwo... potem ślub...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Nagły udar myśli.
Kościesza ścierpł, jakby stężał. Zacisnął powieki, ręce bezwładnie rzucone na poręczy fotelu, wykonywały jakieś ruchy niespokojne palce, jak szpony, kurczyły się i roztwierały drapieżnie. Mózg jego pracował, przewalały się przez jego słoje potworne bryły szatańskich pokus. Czarny, lepki miał, osiadał gęsto, okopcając sumienie.
Zamilkło zduszone.
Cicho śmiał się demon, lecz już nie szyderczo, raczej tryumfalnie.
Tragiczne oczy Izy, wizją pośmiertną wpatrzone w ojczyma Anny... zamarły po raz wtóry.
Kościesza wciąż pracował mózgiem.
W pewnej godzinie powstał, zimny, żelazny... jak dawniej.
W oczach błysnął mu złowrogi kolec jak lśnienie sztyletu. Ściśnięta pięść spadła na biurko zdecydowanym rzutem.
Zgadzam się. Jadę do Toporzysk, regulować rachunki z Hadziewiczem i, zabrać... tamtych.
Zgadzam się.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Powitanie Kościeszy z Tarłówną i z jej narzeczonym, w