Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/218

Ta strona została skorygowana.
XXVI.
Obława.

Biało siwy szron osnuł delikatnie bory wilczarskie. Sadź na drzewach. Gałęzie są jak z cukru, chrupkie i wskroś białe. Cudnie wyglądają dostojne sosny, na których każda igiełka osobno powleczona jest sadzią, każda stoi sztywno najeżona mrozem. Siwizny dostały poważne matrony leśne. Ale i dęby i buki prastare, toż samo oszronione doszczętnie, cicho śnią. Wedle starej legendy, święty Marcin przyjechał nie na białym lecz na siwym koniu i wszystko dokoła przybrało jego barwę. Cisza, aż ogłuszająca. Zapada wieczór. Stary borowy Grześko, kroczył wolno do swej zagrody, drogą leśną, zwaną perekrestką. Wracał z Wilczar, gdzie zdawał relację, o zwierzostanie, przed mającą nastąpić obławą.
Strzelba na plecach i torba wielka i blachą herbową zakryte piersi, tworzyły konieczny rynsztunek jego postaci.
Szedł trochę zgarbiony, postękiwał lub mruczał półgłosem. Razem z myślami mieszały mu się słowa.
— Boże chorony, ot i mrozek wziął a jaki ładny... żeby tak jeszcze śnieżek to i ponowa na jutro. A tak co?... trawa krucha, łamie się a śladu nijak...
Po chwilowej przerwie znowu mruczenie.
— Słonko idzie spać, czuj duch teraz, zwierz każdy na żerunek paraduje... Anioł Pański zwiastował Pannie Marji... Ho, ho, jak dziedzic nasz, prokopyszczki pan, stanie na stanonowisku, to już dla zwierzaków i bida... ...i poczęła z ducha świętego. Zdrowaś Maryja... żeby to prędzej był ich ślub, takiego pana i panią mieć ho, ho!... łaskiś pełna, pan z tobą... Jutro czut‘ świt do boru. Boże chorony!
Westchnął i kończył pacierz.
Mijał las dębów rozłożystych podszytych mnóstwem suchych paproci, wiatr wieczorny hulał w nich, szum chrzęstliwy czyniąc dokoła. Pomruk boru i te szepty w kniei Grześko znał wybornie, odrazu więc zastanowił go jakiś odmienny, skradający się szmer, niedaleko. Stanął, wyciągnął szyję i słuchał. Ujrzał, o kilkanaście kroków od siebie, cień sunący wśród paproci.