Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/221

Ta strona została skorygowana.

napatrzyć. Zbliżano się do Andrzeja z cichemi powinszowaniami.
— Hej! szczęśliwy Jędrek — wołał młody Drohobycki, ulubiony sąsiad i kolega Andrzeja.
— A co moja dziewczyna? Cud! — odpowiadał z dumą narzeczony. Kraśna jak kwiat na stepie. Znajdź taką drugą...
Olelkowicz promieniał.
...Mojeż ty złoto kochane, moje zdobyte, cenne, moje szczęście — myślał w duchu patrząc na Hańdzię. Rozrzewnienie malowało się na jego twarzy.
Gdy wszystkie wozy i bryczki ruszyły z przed ganka, Andrzej, jadący na końcu, zeskoczył nagle z bryki, jeszcze raz dopadł do narzeczonej, stojącej na schodach.
— Hańdziu! Tak cię miłuję, szaleję za tobą! — wykrzyknął stłumionym miłością głosem, tuląc jej ręce do oczu i ust rozpłomienionych.
— Wziąłbym cię w zanadrze, abyś była zemną zawsze, aby ci było ciepło... dobrze... Hańdziu jakaś ty moja! Kochasz mnie, powiedz?
— Kocham bardzo, tylko mi smutno...
— Czego?...
— Że jedziesz. Jakiś strach mnie trapi.
— Głupstwo strachy! niech się stare baby boją. My Hańdziula w życie idziemy. Hej razem! we dwoje... w świat!...
Tarłówna drgnęła.
— Ojczym na nas patrzy. Ogląda się jadąc, już z za bramy.
— Przecie nas nie poźre! Dowidzenia szczęście moje, myłeńkaja moja!...
Ucałował jej ręce gorąco, zajrzał w oczy wyraziście i prędko wskoczył do bryczki. Jeszcze patrzał, zerwał kapelusz i wiewając nim ku Andzi — krzyknął:
— Oczekuję przyjazdu jaknajprędzej!...
Tarłówna ścigała go wzrokiem długo, aż znikł jego zaprzęg za sągami drzewa kolejowego. Oczy jej przymknęły się pod ciężarem opadających rzęs.
... Tak go ogromnie, potężnie kocham...
...Czy to możliwe... tyle szczęścia?!... — myślała z niepokojem, który mącił własne, duchowe wyznanie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Obława zaczynała się świetnie, zajmowane ostępy przewyższały marzenia myśliwych.
Zabito już kilka łosi, kozłów, mnóstwo zajęcy. Kościesza prowadził polowanie wybornie, ale sam nic nie zabił, zauważono nawet, że prawie nie strzelał; był niezwykle ponury i milczący, zmarszczka pionowa na czole pogłębiła się, dziwny przykry chłód wiał z tej rysy posępnej. Ale przyzwyczajono się do tego. W piątym zakładzie z rzędu miały być wyłącznie dziki, zajmo-