Wrzask Fedora, przerażona okropnie twarz kozaka i jego słowa, ogłuszyły Andzię. Nie zrozumiała okrzyku.
— Co się stało?!
— Jasny pan nasz ranny. Wam kazał do siebie żywo, ma Temnyj hrad.
Teraz Andzia rzuciła się na koźle jak szalona. Zrozumiała i serce w niej zamarło. Ręce podniosła do głowy z krzykiem.
— Jezus Marja! Jezus Marja!
Zacięła konie i popędzili traktem leśnym z niebywałą szybkością. Dziewczyna położona prawie na lejcach, wyciągniętych jak struny, batem ćwiczyła konie, które już nieledwie brzuchami dotykały ziemi. Twarz Tarłówny zbielała straszliwie, w oczach gorzał płomień. Dusza jej wyrywała się z ciała, biegnąc naprzód, do rannego Andrzeja.
Aby prędzej, aby prędzej!
Panna Ewelina ściskała ramię Anny i ramię Hawryłka, modląc się głośno. Bryczka cudem tylko nie wywracała się. Mijali zakręty, wąskie dróżki leśne, konie okryte były chmurą białą, waliła z nich pina. Gdy stanęli na miejscu, Tarłówna skoczyła na ziemię, pędem przebiegła drożynę, nie dającą się przejechać i, padła na kolana przed Andrzejem.
Usunęła Grześka i sama podparła rannego, widząc jego stan, rozpaczą nabrały jej oczy. Serce przeszyło okrutne ostrze cierpienia, ale była mężną. Wpiła się wzrokiem w jego twarz zmienioną, której wyraz gasiło prędko i stanowczo nieubłagane nieszczęście.
Przytuliła wargi do jego czoła zlanego potem i usłyszała jego cichy szept.
— Pić.
Podała mu garść śniegu. Fedor skoczył znowu po wodę. Andrzej z wysiłkiem przełknął śniegu i oprzytomniał.
Białe usta dziewczyny przywarły do rąk narzeczonego.
— Jędruś... Jędrek!... to ja... — jęknęła.
Otworzył szeroko oczy i wpatrzył się w nią uważnie. Z ust jego wybiegł świszczący szept:
— Hańdziu moja, to ty... ja... zaraz umrę... jestem zabity.
Słowa te spiorunowały wszystkich.
— Co ty mówisz! Co ty mówisz! Jędrek! — zawołała Tarłówna rozpaczliwie.
— Jestem zabity... kula... stamtąd — wskazał głową na ruiny.
— Majaczy — rzekł jakiś głos.
Ranny dosłyszał, chciał widocznie zaprzeczyć bo szarpnął się nagle. Już nie mógł mówić, słowa więzły mu w krtani.
Zaprzeczył ruchem głowy, tak słabym, że nikt tego nie zauważył prócz Andzi.
— Nie! On nie majaczy! — krzyknęła.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/225
Ta strona została skorygowana.