dziano go prawie. Był ciągle poza plecami wszystkich, nikt od niego słowa nie usłyszał, nikt oczu jego nie widział.
...Czy kryje się umyślnie, czy też jest ogłuszony wypadkiem?
Szukano go wzrokiem.
Na samym końcu orszaku, poprzedzając bryczki i wozy, posuwała się ociężale postać wielka, łatwa do rozpoznania; głowa spuszczona, wolny, wahający się ruch.
To Kościesza.
Zaczęły się komentarze w orszaku.
...Zawsze trzeźwy, zrównoważony, nie poddający się najsilniejszym wrażeniom, jak jednakże odczuł śmierć Olelkowicza?
— Idzie jak obłąkany, chowa się przed wzrokiem ludzi, nawet do pasierbicy nie podejdzie ze słowem kojącem.
— To na nic, zbyteczne... ale jednak?...
— Nie tylko do niej, on wszystkich unika. Jakby zaniemówił i ogłuchł.
— Okropny objaw przerażenia i żalu! — Ktoś szepnął — Ha! nic dziwnego. Wypadek wstrząsający zgrozą; w lesie wilczarskim, na polowaniu urządzonem i, prowadzonem przez niego. — Fatalizm niebywały. — Brzmiała czyjaś odpowiedź. — Przytem narzeczony pasierbicy, trzebaż trafu piekielnego, że właśnie on padł ofiarą. Ale czyją?...
— Kto strzelał z ruin i czy z ruin rzeczywiście?... — szemrały pytania.
— Konający mógł majaczyć, mogło mu się zdawać. Szukano przecież. Grześko i inni zbadali uważnie stare mury, nic nie znaleziono. A zresztą któżby zaczajał się na życie Olelkowicza? Pełen najlepszych idei, lubiany przez wszystkich, miłowany przez lud. Niepodobieństwo!...
— Zemsta osobista?... żadnej nie było... a gdyby nawet, to nie tu na polowaniu, gdzie tylu ludzi.
Wszyscy obecni w orszaku roztrząsali wypadek, bez rezultatu.
— Kula mordercza jednakże wypadła z zamku i, niepodobieństwo, aby pochodziła z linji myśliwych, Andrzej stał na skrzydle, — odezwał się Drohobycki, młody sąsiad Olelkowicza.
— Do dzików idących na Temnyj hrad, tylko Andrzej strzelał, nikt więcej. Każdy pilnował własnych stanowisk, nikt nie zeszedł z linji. Porządek był wzorowo zachowany — odrzekł drugi, baczny i rutynowany myśliwy.
Dreszcz nieprzyjemny przebiegł mężczyzn idących za wozem żałobnym, przypomniano sobie, że Kościesza sam wskazał Andrzejowi ten skrajny posterunek i, że zmarły z początku nie był zadowolony...
— Niesłychany zbieg okoliczności! Biedny Kościesza! Nie
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/230
Ta strona została skorygowana.