czalne nawet na herkulesową, mocarną wolę. Są momenty... kolizje...
... Czasem i nerwy rozluźniają się z oków.
... Za nic do niej nie podejdzie, niech to zrobi kto inny, niech idzie sama zresztą.
Być tam przy niej, tuż przy tym wozie?... okropność!...
Kościesza pozostawał coraz dalej za orszakiem, pochód zaś szedł i szedł naprzód.
Do Andzi podeszło dwóch panów, prosząc ją, aby siadła na bryczkę. Do Prokopyszcz jeszcze daleko, na drodze wilgotny, zimny szron, powietrze chłodne.
Zatrzęsła głową przecząco. Nie chciała oddalać się od wozu.
Tam leży Andrzej, jego postać najdroższa, martwa,... jego szczątki. Za nim pójdzie i pójdzie, choćby trzeba iść tak życie całe, choćby do własnego dojść grobu. Pragnienie to wyczytano w jej oczach, zostawiono ją znowu w spokoju.
Panna Ewelina, upadając na nogi, dawno już jechała na bryczce. Mężczyźni wszyscy szli za wozem. Kościesza nie siadał choć mu proponowano. Nie odpowiedział na zaczepki panów jakby nie do niego zwrócone.
— Co mu jest?... Tarłównę rozumiemy, ale jego zachowanie się... dziwne — szeptali mężczyźni.
Późną już nocą kondukt dotarł do gruntów dworskich w Prokopyszczach.
Administracja i służba, uwiadomiona wcześniej, przez posłańca, wyległa w komplecie, z pozapalanemi pochodniami. Zamigotały liczne światła. Powstał na nowo płacz, rozełkały się żałosne głosy. Ludzi przybywało, jedni płakali, inni rozpytywali o szczegóły nieszczęścia.
Tłum rósł i wrzał... Zabójstwo młodego pana wywarło wrażenie olbrzymie, nikt nie wierzył, że padł ofiarą wypadku, dociekano, burzono się, ale nie było żadnych danych, że to mord rozmyślny.
Grześko szeptał coś ostrożnie bliższym znajomkom i szepty takie, rozwielmożnione wśród tłumów, wywoływały nastrój wstrząsający tajemniczością, miały w sobie tragedję. Szepty te straszyły, trwoga wpełzła w tłumy, opanowała ludzi ęgzaltacja żalu za Olelkowiczem.
Gdy orszak mijał wieś Prokopyszcze, czarna masa postaci ludzkich zwiększała się, wylegał kto żywy z chałup i szedł za wozem zmarłego. Potężny rzut wzruszenia, ogarnął serca wszystkich na dźwięk dzwonów cerkiewnych.
Z wysokiego pagórka runęły rozkołysaną kaskadą tonów poważnych, żałobą tchnących. Organ dzwonów basowych, roztętniały, niby z szumem skrzydlisk czarnych spadł na tłumy, budząc zgrzyty w nerwach nawet chłopskich. Groza tu powiała,
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/232
Ta strona została skorygowana.