jej sztandar załopotał nad tłumami władczo, brał dalsze pod swój wpływ, targał je przerażeniem.
Kościesza cierpiał męki potępieńcze.
Handzia zmęczona fizycznie, była ledwie żywa, szła wytrwale w zupełnem odrętwieniu zmysłów. To co się działo dokoła widziała jakby w halucynacjach.
Huk basowy dzwonów cerkiewnych zelektryzował ludzi i spłoszył konie ostatecznie. Rozdrażnione długą i powolną drogą, zmarznięte, przestraszone czarnemi masami ludzi i mnóstwem świateł, nie wytrzymały spokojnie grzmotu dzwonów.
Nozdrza rumaków wydały ryk złowrogi, odrazu cała czwórka wspięła się dęba, osiadła na tylnych nogach. Konie chrapiąc, jęły walić kopytami i rwać się naprzód. Fedor i Paniło trzymali mocno, lecz szpaki uniosły ich w górę i rzuciły na ziemię. Poczuwszy swobodę, zerwały się jak wściekłe do biegu.
Ponosiły. Ale krótką chwilę, otoczono je ze wszystkich stron, zmuszone były ulec. Więzy te rozigrały ich bez ratunku.
Konie darły się w górę, rwąc uprząż, kwik szalony i chrapanie, stuk i łomot kopyt wznieciły popłoch. Ujarzmiono je wreszcie, lecz przestano im ufać. Służba prokopyszczska, pod wodzą Fedora, wyprzęgła konie z woza, kilka par rąk chwyciło za dyszel, wóz ruszył ciągniony przez ludzi, których serca prostacze miłowały zmarłego.
Przy akompanjamencie dzwonów cerkiewnych, zabrzmiała pieśń po polsku, smutna, cmentarna. Kilkaset piersi wzniosło hejnał pogrzebowy, bo i chłopi, małorusini, śpiewali po swojemu, dołączając głosy swe do ogólnej melodji.
W tej wielkiej harmonji żalu, w tym zespole serc zgrzytem bólu przejętych; w zjednoczonym akordzie pieśni tęsknej; w spazmie rozkolebanych dzwonów; w powodzi świateł złotopurpurowych, — rozświetlających jaskrawo nocne mroki... wóz ze zwłokami Andrzeja Olelkowicza, ciągniony przez służbę, zatrzymał się u stóp staroświeckiego dworu jego pradziadów.
Tarłówna wstąpiła, z sercem zamarłem, pod dach majestatyczny siedziby Olelkowiczów, który miał być jej dachem. Ten dwór nieznany jeszcze, już kochała, miał się stać jej gniazdem, jej światem.
I weszła doń po raz pierwszy, idąc za zwłokami narzeczonego.