Styczeń otulał świat obfitością śnieżysk, ściął go mrozem krzepkim. Istny cud przyrody. Połacie zmarzniętej bieli wiszą na gałęziach. Drzewa niby kolumny białe, podszycie niskie lasu, krępe leszczyny, drobiazg drzewny zanurzony w chmurach sypkich, bieli nieskalanej, wszystko pławi się jak w kąpieli. Potężna, niewysławiona pagoda, białości przeczystej poświęcona.
Na rozstaju dróg, w lesie wilczarskim, stały małe saneczki zaprzężone w parę koni. Hawryłko drzemał na koźle, konie chrupało siano z wielkiej więzi położonej przed nimi. Dokoła bór głuchy, krakanie wron, jednostajny lament wróbli i szum drzew iglastych.
Grześko przechodząc linję leśną, dojrzał saneczki, poznał czyje są; zawrócił w tę stronę i wkrótce stanął obok Hawryłka. Zbudził go.
— Gdzie bojarzynka?
— Na Temnyj hrad pijszła.
— Sama?
— A szczoż.
— Boże chorony! A czegoż ty tak daleko stoisz?
— Tak kazała, to i słuchaju. Treba żdaty.
— Toż wiorsta drogi do zamczyska a śniegu po kolana.. Dawno przyjechała?...
— Oho! Wże dawno, wże i koniaki pomerzły na czysto. Pohany moroz.
— Często ona tak jeździ, biedniedka?...
— O czasto! Czut‘ ne każdoho dnia. Tuży za mołodym, panom, szczo tutki szczez. Neszczastnaja takaja dola.
Stary borowy westchnął.
— Boże chorony, żal i smutek. Taka młoda, urodna i ot co... nieszczęsna. Jej matka niedolę miała i dla niej niedola rośnie.
— A nie wraca ona do Turzerogów?...
— Gde tam! Pan był w Wilczarach, tak prosył, tak prosył
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/237
Ta strona została skorygowana.
XXIX.
Zwłoki Chwed’ka.