— to i słuchaty ne chocze. Sydyt z huwernantkoj w leśniczówce daj na zamczysko, pryjeżdżajet.
— Gadają, że pani ze Smoczewa chora, panicz Jasio, nie da sobie rady, naszą panienkę tam proszą, stara Smoczyńska lubi ją, daj chciała by mieć przy sobie. Ale ktoby jej nie lubił, gołąbkę tę naszą. Tylko znowu będą ją turbować, da męczyć... i popłakać swobodnie też nie dadzą. A pojedzie ona do Smoczewa?... Maj but‘ tak, pani ze Smoczewa welme chorujet, a tam taja panna, ich doczka, gadajut szczo za muż wyszła zahranyciu.
Grześko mruknął z gniewem.
— Tak ona za mężem, jak ja bojarom. Wołoczytsia za chłopcami taj hodi! Matka na mogiłę już patrzy a donia bryka po świecie z paniczami Tfu!...
— Tak to i jest, sprawedływe — odrzekł Hawryłko. — Tamta panna to praworna do chłopciw.
Grześko zawołał nagle.
— Pójdę na zamek, zobaczę co ona biedneńka robi. Boże chorony!...
Stary ruszył na moczary, twarde teraz i zasypane zwałami śniegu. Szedł śladami Andzi i wkrótce ujrzał ją zdaleka, siedzącą na pniu pod dębem, tym samym, który był świadkiem śmierci Andrzeja.
Grześko spostrzegłszy jej żałobną postać usunął się dyskretnie za drzewa.
Tarłówna siedziała cicho, o dwa kroki od dębu i, rękoma ogarnąwszy kolana, patrzała tępo na jasny, metalowy krzyż z czarną pasyjką, przykuty do drzewa. Sama go tu zawiesiła w jakiś czas po pogrzebie Andrzeja. Krzyżyk ten, pamiątka po matce, wisiał dotąd nad łóżkiem Andzi, niech teraz uświęci miejsce zgonu jej ukochanego. On tu wydał tchnienie ostatnie, tu rozbrzmiały krzykiem przedśmiertnym słowa jego, przed samym skonem wyszarpnięte z piersi, a wołające jej imię.
Tu pożegnała oczy jego gasnące, takie drogie, takie jedyne.
Tu poczuła w momencie straszliwym, jak głowa jego zwisła bezwładnie, tu ogarnął go mrok śmierci; serce bić przestało, zamilkły pulsa, twarz powlokła się sztywną, wapienną martwotą. Tu skonał Jędrek ukochany, żoną jego miała zostać, ale jej go zabrano, wydarto przemocą. To jej fatum! Kula zabijająca go to tylko narzędzie ślepe jej losu. Tyle męki, niepewności, tyle walki poprzedziło krótkie minuty ich szczęścia. Po to, by ciosem morderczym zniszczyć je, rozwalić....
Zamilkły brutalnie tony nokturnu, który w duszy rozlewał się nutą przesłodką, który do serca wprowadzał szał upojeń niezgłębionych, który porywał całą istotę w przestworza zjawisk olśniewających. Zachwyt, urok, prysnął na drobne czą-
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/238
Ta strona została skorygowana.