steczki bezpowrotnie. Niesłychany szczyt szczęścia runął w przepaściste wyrwy żalu. Wszystko się skończyło. Pozostał smutek bezdenny, że stało się to mirażem.
Czy mirażem?...
Nie, to raczej fatum ocknięte trysnęło jadem, by zatruć szczęście.
Istniała miłość wielka, silna i zdrowa jak sama młodość, która ją poczęła; miłość przepojona zapałem, posiadająca w sobie mnóstwo entuzjazmu i szału. Były w tem uczuciu atomy świętej mocy, zarodki poświęceń słodkich i wiary. Wszystkie te skarby królewskie zgruchotał okrutny obuch nieszczęścia.
Gdzież są ich idealne myśli, marzenia szczytne, wzniosłe, piękne horoskopy przyszłości z takim artyzmem malowane przez Andrzeja, któremi się ona upajała?...
Gdzie jest ten wszechmocny świat szczęścia?... Zdawał się być trwałym jak natura i jak ona żywiołowym. Olbrzymim jak bór dębów potężnych, nie, jak ocean niezmierzony a cudnym niby gwiazda wieczorna, co subtelne lecz jasne ma promienie; a upoistym jak wieczór lipcowy, zatopiony w zapachu lip rozkwitłych i w woni macierzanki.
Potworny grad rzeczywistości nędznej zasypał te uroki, kawały lodu przybiły do ziemi ich szczęście tyle obiecujące. I... nawet tęcza nadzieji nie świeci. Zaległy chmury, ciężkie jak żelazo i trwają. Na horyzoncie jej życia już pozostaną.
Duch jej nie upadł, nie zmalał, przeciwnie wzrósł niebywale. Czuła jego skrzydła w mózgu swym; łopocą w nim, buntem kołaczą. Grad zimny, który obrócił w niwecz plony jej marzeń, który połamał, stratował złote kłosy uczuć młodzieńczych nie zabił ducha, ale go zranił boleśnie. Rany jątrzyły, lecz duch wzmocnił się przez te blizny siłą dziwną i twórczą. Cios katowski natchnął go jakąś wielkością mistyczną i ona w nim króluje.
Duch żyje i rośnie. Serce ocieka krwią zawodu i bólu. Serce to jedna rana. Oplwane jest śliną trującą z paszczy nienasyconego nigdy Fatum. Serce zdrętwiałe niby pod chloroformem żalu, że rozkwit swój krótki a czarowny już opłakuje, że płatki z kielicha kwiatu uczuć, z jego pąka prześwietnego zwiędły przed czasem. Serce płacze i skarży się, serce bije z trwogą przed życiem, boi się okaleczeń, czynionych w sposób wyrafinowany, złośliwy.
Czy los jej stanie się dla niej katem?...
Czy i nadal bujne zapały jej serca, o ile będą żywotne, los zawsze chwyci tragicznie, niby ręka komandora i buchnie je w przepaść grząską, w bagnisko nędzy, w utrapienie?...
Oto jest szczęście zrodzone z szału zachwytów. Szczęście poczęte w ekstazie duchowej, w pożodze uczuć serdecznych, co zagorzało łuną gorącą, świetlistą; łuną wiary, ufności, nadzieji, entuzjazmu niewysłowionego. Łuną palącą się jasno,
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/239
Ta strona została skorygowana.