odkryty, na siedzeniu, poza plecami stangreta mignęła strojna postać kobieca.
Konie stanęły.
— Hańdzia!... Jaś!...
— Lorka!...
Okrzyki zmieszały się. Strojna pani wyskoczyła zręcznie z pojazdu, i zarzuciła ręce na szyję dawnej towarzyszki. Uścisnęły się jak siostry.
— Hańdziu, taka jestem rada, że cię widzę, tak dawno, dawno już, prawie trzy lata. Jasiu! Ach jakiś ty... inny!
Ucałowała brata serdecznie.
— Nie pytasz o mamę?... — zagadnął sucho.
— Andzia pisała na stację. Czy tak jest źle?. Bałam się, że już nie zdążę...
— Nadziei niema, katastrofa lada godzina.
— Czemuż nie telegrafowaliście wcześniej...
Jan popatrzył na siostrę surowo.
— Pisałem kilkakrotnie podczas zimy, Andzia również. Ciągle tylko obiecywałaś.
— Ach tak, nie mogłam istotnie przyjechać, chociaż.... bardzo pragnęłam.
Tarłównie łzami nabrały źrenice. Widok Lory poruszył w niej wspomnienia lat minionych, przeżytych wspólnie chwil...
Wizja Andrzeja stanęła przed nią wskrzeszona, w całej swej mocy...
Ale zapanowała nad wrażeniem. Stłumiła w sobie cisnące się łzy przemocą. Podała rękę kuzynce i szepnęła cicho, aby nie zdradzić się głosem.
— Pójdziemy do mamy.
— Ja pójdę pierwszy, może jeszcze śpi, nie trzeba budzić — rzekł Jan i wyszedł.
— Biedna mama — stęknęła Lora ze współczuciem.
Rozejrzała się ciekawie.
— Jak tu wszystko zmienione; nowy dwór? Dla czego taki mały? Po naszym dawnym, spalonym, ten to istny kurnik. Pewno pomysł Jasia!
Andzia milczała. Lora objęła ją ramionami i spojrzała w twarz badawczo.
— Biednaś ty Anko, straszny twój los. Nie masz pojęcia jak okropnie odczuwam to twoje nieszczęście, tak mi było żal... Andrzeja.
Tarłówna zbladła, kurcz bolesny przewiał po jej rysach. Szepnęła błagająco:
— Nie mówmy o tem, Lorko.
Pociągnęła dawną koleżankę w głąb domu. Lecz Lora nie mogła się przymusić do milczenia.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/255
Ta strona została skorygowana.