...To się rozeszło, to wiedzą wszyscy, to się nie ukryło w domysłach tak, jak ukrył się sam fakt.
... Potwór, szatan, zły... zły człowiek, bez sumienia, bez duszy, bez serca...
... Genjusz zbrodniczy...
Andzia zamyśliła się smutno, bo Lora przypomniała jej tragiczny zgon Andrzeja, rozdrapała rany na nowo i boleśnie. W ostatnich czasach okrutnych męczarni pani Smoczyńskiej, Andzia zapomniała o sobie i swym dramacie, dzień i noc nie rozbierając się czuwała przy chorej będącej prawie ciągle w agonji. Aż teraz znowu wszystko odżyło, szarpnęła ją za serce świadomość niedoli własnej.
Po pewnym czasie Lora powróciła. Podeszła do Andzi i siadła przy niej. Miała oczy zaczerwienione, przykrość malowała się na twarzy.
— Z mamą jest bardzo źle. Mówił mi lekarz, który tam czuwa, że godziny policzone. To straszne! Mnie kazano wyjść.
Otarła oczy z łez i po długiej chwili wzięła Andzię za rękę, mówiąc serdecznie:
— Tyś się mamą opiekowała jak córka, przykuta byłaś do jej łoża przez długie dwa lata, nawet dłużej. Ach, Andziu, ty jesteś święta męczennica! Nie umiem ci nawet wyrazić całego ogromu wdzięczności, jaki czuję dla ciebie. Wszystko to puste frazesy wobec twego poświęcenia. Z takim dramatem w duszy, dwa lata ślęczyć przy chorej, to bohaterstwo.
— Nic tak nadzwyczajnego nie robiłam. Pewno ci Jaś nagadał.
— I on i mama, głównie mama. Wysłuchałam gorzkich wyrzutów matki, może i słuszne?... Ciebie nazywa swoim aniołem i płacze, mówiąc o tobie, Andziu. Doktór mi mówił, że gdyby nie twoje starania, dawno by nie żyła, byłaś jak siostra miłosierdzia, byłaś pielęgniarką mamy, z zaparciem się swej młodości, z poświęceniem.
— Nie chwal mnie, Lorko, moja droga. Z zaparciem się młodości — mówisz? A cóż ona mi dała ta młodość moja?... Kilka chwil szczęścia nieziemskiego, by katowski grom uczynić straszniejszym? Miłowałam nad życie... Andrzeja i, na moich rękach... skonał. I jak skonał!... To mi dała moja młodość! Ach, nie mówmy! Powiedz lepiej co z tobą Lorko? O mnie wiesz wszystko, ja o tobie nic.
Piękna kobieta oparła się na fotelu ruchem leniwym, ręce lśniące klejnotami zarzuciła za głowę i splotła je na pysznej koafiurze jasnorudych włosów.
— Co ze mną?... Ha, świat mnie wziął w zaczarowane kolisko, w swój wir piekielny, ale piękny. Czy zmieniłam się bardzo?...
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/257
Ta strona została skorygowana.